W drodze do szosy warszawskiej
18.09.2024Do Ojca Maksymiliana mogłem się zbliżyć i lepiej go poznać dopiero po wybuchu wojny. Jeśli zawsze był troskliwy o braci, to bądź co bądź przed wojną troskliwość ta z konieczności rozciągać się musiała na ponad 700 mieszkańców Niepokalanowa. Po rozejściu się braci i internistów w pamiętnym dniu 5 września 1939 r., troskliwość jego iście macierzyńska skupiła się na nas niespełna 40, którzyśmy zostali na miejscu. (...) Wszędzie go było pełno, wszystkim się interesował, wszystko przewidywał. Podczas bombardowań udzielał nam absolucji na ewentualną drogę do wieczności, a po bombardowaniu liczył, czy kogoś z nas nie brakuje. Gdy w nocy kule artyleryjskie przelatywały nad Niepokalanowem, bracia zazwyczaj uciekali z cel do piwnicy pod refektarzem (nowym), aby się tam bezpieczniej przespać. Ojciec Maksymilian jednak pozostawał w swojej celi, przynajmniej później, bo z początku, gdy natężenie niebezpieczeństwa było wielkie, wszyscy siedzieliśmy w tejże piwnicy, odprawiając tam praktyki zakonne i spożywając posiłki. Mszę św. zawsze odprawiał z Ojcem Piusem [Bartosikiem] w starej kaplicy (Ojca Antonina Bajewskiego wysłał do Lasku, aby się nim zaopiekował). W czasie jednej swojej Mszy św. Ojciec Maksymilian w kilku nawrotach rozdawał nam Komunię św. udzielając na raz po kilka komunikantów, gdyż bał się profanacji ze strony żołdaków niemieckich, w razie gdyby większa ilość hostii konsekrowanych pozostawała w puszkach i trudno byłoby je na prędce spożyć. Później w obozie mówiliśmy sobie, ze to chyba na konto 3-miesięcznego postu od Anielskiego Chleba mieliśmy tak obfitą ucztę eucharystyczną.
Były momenty, kiedy zachodziło prawdopodobieństwo, że nawet my, cośmy pozostali na miejscu, będziemy zmuszeni opuścić ukochaną Zagrodę Niepokalanej. W takiej ostateczności - mówił Ojciec Maksymilian - zostawimy świeże kwiatuszki przed figurkami Niepokalanej, a sami z Jej macierzyńskim błogosławieństwem rozejdziemy się. Jednak to nie nastąpiło - przyszła przemoc znienacka. Zanim jednak zabrano nas do obozu, szczególnie w czasie działań wojennych, jak mogliśmy, śpieszyliśmy z wydatną pomocą cofającym się żołnierzom polskim, czy to karmiąc zgłodniałych, czy przyjmując do szpitalika klasztornego rannych, czy wreszcie grzebiąc przy starej kaplicy umarłych. Również służyliśmy żywnością utrudzonym uciekinierom spośród ludności cywilnej. Niemniej Ojciec Pius i Ojciec Antonin spieszyli z pomocą w sprawach sumienia poruszonym przez bomby grzesznikom (Ojcu Maksymilianowi przełożeni zakazali spowiadać, ze względu na jego obowiązki i zdrowie). Mieliśmy wśród siebie jednego aspiranta, nazwiskiem Ryszka. Jego to, aby się wśród nas nie wyróżniał, przy huku pocisków, po Mszy św. Ojciec Pius z polecenia Ojca Maksymiliana oblókł w habit nadając mu imię Jana Berchmansa. Również, aby nie drażnić Niemców, kazał spalić wszystką makulaturę "Małego Dziennika", której w papierni było b. dużo. Jednak pomimo wszystko, później w obozie w Lamsdorf (obecnie Łambinowice w powiecie modlińskim) grozili nam Niemcy za niego.
Z czasem życie nasze w takich warunkach unormowało się wśród niepokojącego oczekiwania na wkroczenie Niemców. Obawialiśmy się bowiem o swój los, gdyż nie mogliśmy przewidzieć co oni z nami zechcą zrobić. W międzyczasie wróciło z rozsypki kilku naszych braci, a również przyłączyło się do nas kilku z innych klasztorów, jak też z innych zgromadzeń (...).
W Niepokalanowie Niemcy pokazali się po raz pierwszy w niedzielę, 17 września, a we wtorek, 19 [września], kazali nam się zebrać przed nowym refektarzem. Myśleliśmy, że będą nas rozstrzeliwać, ale na szczęście skończyło się na wyprowadzeniu nas czwórkami do aut z amunicją, stojących na polu przy szosie warszawskiej w Paprotni. Podczas krótkiego postoju przed klasztorem jeden z żołnierzy niemieckich pokazywał nam swój różaniec, służąca zaś p. Kolbowej nawet łzy roniła z żalu, że i nas pozostałych zabierają.
W klasztorze Niemcy zostawili tylko dwu braci sanitariuszy do obsługi rannych polskich żołnierzy, mianowicie br. Witolda Garło i br. Cyriaka Szubińskiego. Przypadkowo zaś, niepostrzeżony przez Niemców, został br. Tymoteusz Trojanowski.
W drodze do szosy warszawskiej i dalej żołdacy niemieccy darzyli nas szyderstwami i głośnym śmiechem. Jeden zaś z nich, chcąc sprezentować prowadzącemu nas koledze oryginalną pamiątkę, zrobił na gorąco zdjęcie z tego momentu. Oczywiście nasz konwojent wyszedł na tym zdjęciu wielce zadowolony i uśmiechnięty, my natomiast smutni i przygnębieni. Po 5 latach role nieco się zmieniły: posiadacz tego oryginalnego zdjęcia w podobnym chyba nastroju musiał opuścić swój dom rodzinny na Ziemiach Odzyskanych koło Wlenia, jeśli w ogóle jeszcze żył na tym świecie, i to nie na 3 miesiące, jak myśmy to uczynili, ale na zawsze. Osiedleni bowiem w tych stronach polscy repatrianci znaleźli w jednym z domów poniemieckich właśnie to zdjęcie. Domyślając się zaś na nim zakonników z Niepokalanowa, w czym zresztą nie pomylili się, gdyż z przedwojennego "Rycerza" znali nasz ubiór, odesłali go nam.
Bednarski Edward, br. Jan Kapistran (1919-1967)
Oświadczenia współbraci zakonnych, cz. II, Archiwum Niepokalanowa / fot. Archiwum Niepokalanowa
Matka Miłosierdzia
Matka miłosierdzia - to Maryjny tytuł, który może być niejednoznacznie rozumiany. Stąd jest kwestionowany i odrzucany przez prądy protestanckie, wielu teologów protestanckich i tych, którzy myśleniu protestanckiemu sprzyjają lub chcą się mu przypodobać, m.in. z tzw. względów ekumenicznych
Działalność wydawnicza
#OddaniNaMaxa
21 listopada, 19:10 - FunJob: Jak Maryja, czyli całość życia katolickiego, ciąg dalszy - spotkanie MI LIVE
Czytaj dalej...Rekolekcje pokonania trudności
22-24 listopada - rekolekcje pomocy duchowej dla osób w trudnych momentach życia.
Czytaj dalej...Chrystus Król - nasza nadzieja
23 listopada, Niepokalanów - czuwanie modlitewne w wigiię uroczystości Chrystusa Króla.
Czytaj dalej...