MARYJA!

Rocznica beatyfikacji Ojca Maksymiliana

Rocznica beatyfikacji Ojca Maksymiliana

blue line
17 października 1971 r. papież Paweł VI ogłosił błogosławionym Ojca Maksymiliana. Zadecydowały o tym dwa cuda: uzdrowienie Anieli Testoni i markiza Raniera.

17 października Ojciec Święty Paweł VI wyniósł do chwały błogosławionych Ojca Maksymiliana Kolbego. Pragnieniem papieża było, by beatyfikacja miała miejsce na Jasnej Górze, jednak z przyczyn politycznych było to niemożliwe. Kard. Stefan Wyszynki tak pisał: "Polska przynosi Kościołowi w czasach dlań tak trudnych, wymowny wzór kapłańskiej świętości i ofiary. Przynosi to, czego najbardziej potrzeba dziś światu: odpowiedź, w jakim kierunku ma pójść prawdziwa odnowa posoborowa. Ojciec Kolbe, to kapłan Kościoła Chrystusowego, sługa umęczonego Kościoła polskiego, wielki czciciel Maryi, miłośnik franciszkańskiego ducha ubóstwa i wyrzeczenia, więzień za Kościół Chrystusowy i ofiara Narodu wiernego prawom Bożym i ojczystym, dający duszę swoją za Brata żołnierza".

Przypomnijmy, że polski Kościół długo czekał na wyniesienie kogoś ze swoich dzieci na ołtarze. Ostatnia kanonizacja Andrzeja Boboli miała miejsce w 1938 r. Można powiedzieć, że do 1971 r. w polskim Kościele panowała posucha, choć mówili niektórzy, że niebo wypełnione jest umęczonym ludem polskim.

Rycerstwo Niepokalanej

Po pierwszym buncie, jaki podniósł Lucyfer, wołając: Non serviam ("Nie będę służył"), i karze, jaka go za to spotkała, siły zła zmobilizowały się przeciwko Bogu. Okrzyk Lucyfera odbił się smutnym echem, gdy człowiek, który stworzony na Boże podobieństwo, zbuntował się przeciw swemu Stwórcy. Od tego momentu dzieje ludzkości to nieustanna walka między siłami dobra i siłami zła. Walkę tę wygrał Jezus Chrystus i On dał swoim uczniom środki do zwycięstwa. Istotą, która nigdy nie poddał się złu, jest Najświętsza Maryja Panna. Oczarowany Jej pięknem - dziś już święty - Maksymilian Maria Kolbe stał się Jej rycerzem w walce ze złem. Widząc Kościół zagrożony przez siły zła, za natchnieniem Niepokalanej, zwyciężczyni wszystkich herezji i wszystkich błędów, zrozumiał konieczność utworzenia armii dusz zdecydowanych na walkę ze złem i nazwał ją Rycerstwem Niepokalanej. Każdy może dołączyć to tej walki, byleby tylko oddał się bez zastrzeżeń Niepokalanej. W ten sposób staramy się upodobnić do Maryi i żyć życiem ofiary i cnoty. Rycerstwo Niepokalanej jest dziś bardziej potrzebne niż kiedykolwiek wcześniej. Dziś wiele osób sprzeciwia się Bogu i krzyczy: Non serviam.

Każdy może należeć do tej duchowej armii. Jedynym warunkiem jest całkowite i bez zastrzeżeń oddanie się w ręce Niepokalanej , by za Jej wstawiennictwem służyć Kościołowi i Chrystusowi. W ten sposób poświęcamy się, aby żyć cnotliwie i ofiarnie, miłować bliźniego, walczyć ze złem, czyniąc dobrze według swoich możliwości i ewangelizując w swoim środowisku. "Każdy - jak mawiał św. Maksymilian - kto kocha Niepokalanej i Jej się ofiarnie służy, siebie zbawi, uświęci i innym w tym dopomoże".

Cuda za przyczyną Ojca Maksymiliana

Ojciec Święty, przyjmując sprawozdanie z zakończonego pomyślnie procesu na temat cnót Ojca Kolbego i aprobując najwyższą swoją powagą ich heroiczność powiedział, że ludzie dokonali wszystkiego, by wynieść Ojca Maksymiliana na ołtarze, a reszty musi dokonać on sam, co znaczyło, że za jego wstawiennictwem muszą się dokonać cuda. W procesie beatyfikacyjnym przedstawiono dwa fakty uzdrowień, które komisja lekarska uznała za niewytłumaczalne w sposób naturalny, a komisja teologów uznała za cudowne. Oba uzdrowienia miały miejsce we Włoszech: pierwsze w Sassari na Sardynii, a drugie w Porto San Giorgio w prowincji Marchii.

UZDROWIENIE ANIELI TESTONI

Aniela Testoni urodziła się w 1913 r . w Sassari, w północnozachodniej części Sardynii. Nie chorowała do 29 roku życia, mimo że najbliższa jej rodzina nie odznaczała się najlepszym zdrowiem. Matka zmarła na wrzód w boku, siostra zmarła na gruźlicę płucną i brzuszną w wieku 19 lat. Ubóstwo rodziny zmusiło Anielę do ciężkiej pracy od najmłodszych lat. Podjęła pracę krawiecką w wilgotnym mieszkaniu, co odbiło się na jej zdrowiu. W 1942 r. Aniela Testoni zaczęła dostawać bólów brzusznych, które powtarzały się okresowo, mniej więcej co dwa miesiące, a z czasem coraz częściej. Bólom towarzyszyły nudność i wymioty. Chora zdecydowała się wezwać lekarza dopiero po półtorarocznych cierpieniach, kiedy choroba się rozwinęła. Po zbadaniu i prześwietleniu lekarz dr Michele Piga stwierdził jakąś przewlekłą chorobę brzuszną, która sprawiała wrażenie zapalenia otrzewnej. Przepisane lekarstwa nie przyniosły poprawy, owszem, bóle się wzmagały. Na początku 1946 r. Aniela złożyła podanie o przyznanie jej kolonii nad morzem. Przy zleconym prześwietleniu okazało się, że ma zajęte lewe płuco. Nie pojechała więc nad morze, lecz poddała się dokładnym badaniom w klinice uniwersyteckiej w Sassari. Stwierdzono zapalenie otrzewnej i dlatego umieszczono chorą w szpitalu.

Dalsze badania wykryły gruźlicę płuc, przeniesiono więc Anielę do szpitala sanatoryjnego w Bonorva (5 sierpnia 1946 r.) , gdzie przebywała do 1 grudnia 1946 r . Potem wróciła do domu pozostając pod opieką lekarską doktora Wincentego Bonaiuto.

W kwietniu 1948 r. znowu została skierowana do szpitala Zwiastowania w Sassari, gdzie leczył ją prof. De Mura. W czerwcu odesłano ją do domu w nieco lepszym stanie, jednak bóle nie ustąpiły. W pierwszą niedzielę sierpnia 1948 r. około godz. 9 wieczorem Aniela miała pierwsze wymioty, które trwały przez całą dobę, a następnie powracały często przez cały prawie rok, doprowadzając chorą do krańcowego wycieńczenia. W listopadzie 1948 r. zaczął ją leczyć dr Piotr Pirisino. Zalecone przez niego prześwietlenie wykazało gruźlicę jelit, która wykluczyła zabiegi chirurgiczne. W dniach od 17 do 24 lipca 1949 r. stan chorej pogorszył się do tego stopnia, że nie mogła nic jeść i pić. Obawiano się zgonu w każdej chwili. Dr Pirisino zeznał, że stosował leki już tylko po to, by zmniejszyć cierpienie chorej i choć trochę polepszyć jej beznadziejny stan. Wszyscy lekarze, którzy leczyli chorą, jak też wszyscy świadkowie, którzy otaczali ją w chorobie, stwierdzają zgodnie, że w normalnym biegu rzeczy nie było dla niej ratunku. Wiedzieli, że była to rozkładowa gruźlica płuc i jelit w ostatecznym stadium. Była to sytuacja - oświadczył dr Pirisino - że lekarzowi pozostało jedynie oczekiwać śmierci chorej jako wybawienia jej z cierpień. Zamiast śmierci przyszło nagłe uzdrowienie. Oto, co opowiada sama Aniela Testoni w procesie apostolskim w 1965 r.:

"Widząc stan mojego zdrowia o. Augustyn Picchedda, franciszkanin, na rok przed uzdrowieniem radził mi modlić się do Sługi Bożego Ojca Maksymiliana Marii Kolbego, a w końcu polecił mi modlić się jeszcze więcej; pragnął bowiem ujrzeć cud własnymi oczyma. Od dłuższego czasu trzymałam obrazek Sługi Bożego pod poduszką. Zaczęłam co jakiś czas wzywać Sługę Bożego również dlatego, żeby być posłuszną o. Augustynowi, który był moim spowiednikiem. 24 lipca 1949 r. około południa, o. Picchedda, który w poprzednich dniach zachęcał mnie usilniej do odmawiania modlitwy z obrazka, jaki trzymałam pod poduszką, położył go na moim brzuchu i udzielił mi błogosławieństwa. Tego samego popołudnia uczułam, że bóle brzuszne ustąpiły i zaczęłam się upewniać, że mogę jeść bez trudności. Rzeczywiście, następnego dnia jadłam kilkakrotnie. W pierwszych dniach kierowana roztropnością przestrzegałam diety, ale po tygodniu jadłam już wszystko. W nocy 24 lipca po raz pierwszy spokojnie spałam, a po trzech czy czterech dniach wstałam z łóżka. 2 sierpnia, w dniu swoich imienin, zaczęłam pomagać domownikom, również w kuchni, a w święto Wniebowzięcia NMP udałam się do kościoła na Mszę św. Odtąd czułam się zawsze dobrze, że nawet nie uważałam za potrzebne poddać się ponownym badaniom lekarskim. Jak się okazało, nie był to chwilowy powrót do zdrowia, ale trwałe uzdrowienie.

UZDROWIENIE FRANCISZKA LUCIANI RANIERA

Markiz Franciszek Luciani Ranier urodził się 28 maja 1898 r. w Montegranario we włoskiej prowincji Marchii. W grudniu 1948 r., gdy miał 50 lat, zaczął odczuwać bóle w nogach. Przez cały rok 1949 leczono go na artretyzm, lecz stan zdrowia wciąż się pogarszał. Około Bożego Narodzenia lekarz dr Fadinelli zauważył na stopie prawej nogi małą ranę, która się systematycznie powiększała. Przepisane lekarstwa nie przyniosły żadnej poprawy, a nogi, zwłaszcza prawa, puchły. Równocześnie ukazały się oznaki martwicy w prawej nodze, co profesor Pieri uznał za bardzo niebezpieczne. Zabiegi, które stosował, nie przynosiły poprawy; oprócz poprzedniej rany pojawiły się nowe. 9 czerwca 1950 r. lekarz amputował choremu część prawej nogi przed kolanem. Kiedy jednak stwierdził zwapnienie tętnic i konieczność następnej operacji, przystąpił do niej bezpośrednio po pierwszej. Tym razem dokonał amputacji powyżej kolana. Badania części amputowanej potwierdziły diagnozę o zwapnieniu, czyli sklerozie. Bezpośrednio po operacji chory poczuł się lepiej, ale po dwóch czy trzech dniach temperatura podniosła się do 39 stopni, rana nie goiła się. W lewym ręku począwszy od palców następował zanik czucia. Chory zaczął tracić przytomność. W ostatnich dniach lipca i pierwszych dniach sierpnia, przez osiem dni poprzedzających 4 sierpnia, majaczył, nie poznawał najbliższych.

Już w kilka dni po operacji profesor Frugoni oświadczył rodzinie, że choremu nie można nic pomóc i że pozostaje mu może z tydzień życia. Stan chorego wciąż się pogarszał. Nastąpiło ogólne zatrucie organizmu, co stwierdził zarówno opiekujący się chorym dr Fadinelli, jak też prof. Pieri. Kiedy stan był beznadziejny, rodzina w porozumieniu z lekarzami zdecydowała się przewieźć Franciszka do Porto S. Giorgio, by mógł umrzeć w miejscu, gdzie wybudowano grobowiec rodzinny. Po południu 4 sierpnia lekarze czuwający nad chorym, prof. Pieri i dr Basili, wypowiedzieli przekonanie, że to jego ostatnie godziny i że Franciszek nie dożyje dnia następnego. Ci, co otaczali chorego, a potem świadczyli w procesie: Emilia Tocco, syn Loretano Luciani Ranier, szwagier Rajmund Coletti i inni, zgodnie stwierdzali niezwykle poważny stan chorego. Tego samego zdania byli również dwaj lekarze rzeczoznawcy: dr Hugo Cardone i dr Loredano Dalla Torre. Wszyscy byli przekonani, że nie ma ratunku w normalnym biegu rzeczy. 5 sierpnia chory jeszcze się męczył. Późnym wieczorem czuł się bardzo źle. Nie była to jednak jego ostatnia noc. Była to pierwsza noc człowieka wróconego do życia, noc człowieka zdrowego. Jak do tego doszło, dowiadujemy się z zeznań najbliższego otoczenia Franciszka.

W czerwcu 1950 r. o. Anioł Fiori, franciszkanin, ówczesny przełożony klasztoru św. Augustyna w Penne (Pescara), dowiedział się o ciężkiej chorobie markiza Raniera. Napisał wówczas list do żony chorego, zachęcając, by modlili się do Ojca Maksymiliana M. Kolbego. Zapewnił o swoich modlitwach w tej intencji i załączył do listu obrazek Sługi Bożego z modlitwą na odwrotnej stronie. Chory zeznał później, że modlitwę tę odmawiał codziennie rano i wieczorem, a kiedy sam nie mógł czytać, słuchał, jak ją odczytywała jego żona.

Pani Ranier w ten sposób opowiedziała o tym szczególe: "Byliśmy jeszcze w klinice Bastianelli, kiedy o. Fiory, franciszkanin z Penne, przysłał obrazek Sługi Bożego Ojca Maksymiliana M. Kolbego, zachęcając nas do modlitwy za jego przyczyną. Wzięłam obrazek i położyłam pod poduszkę. Zaraz od pierwszego dnia odmawialiśmy modlitwę, która była na odwrotnej stronie obrazka. W ostatnich dniach przed uzdrowieniem do tego codziennego wzywania Sługi Bożego dołączyła się modlitwa bardziej intensywna i specjalna".

"W pierwszych dniach sierpnia - opowiada o. Fiori - dowiedziałem się w Penne, że markiz czuje się coraz gorzej. Rozpocząłem wówczas triduum modlitw, zapraszając do udziału w nich również moich współbraci". W rodzinie chorego modlono się też gorliwiej, o czym opowiedział syn uzdrowionego: "W Porto S. Giorgio, w pokoju chorego, odmawiano każdego wieczoru Różaniec święty. Widziałem w tym pokoju również obrazek O. Maksymiliana M. Kolbego, któremu mama specjalnie się polecała. Wieczorem 4 sierpnia, kiedy zebraliśmy się na Różaniec, mama odczytała także modlitwę do Ojca Maksymiliana. Obrazek Sługi Bożego zwrócił tego wieczoru moją specjalną uwagę, ponieważ byłem obecny przy wkładaniu go pod poduszkę chorego. Było to ok. dziewiątej lub w pół do dziesiątej wieczorem. Potem poszliśmy na spoczynek, a mama pozostała, by czuwać przy ojcu".

W nocy z 5 na 6 sierpnia 1950 r. nastąpiło uzdrowienie. Na początku tej niezwykłej nocy chory czuł się bardzo źle. Wezwano nawet zięcia, doktora Tomasza Battibocca, aby zrobił zastrzyk uspokajający. Zastrzyku jednak albo nie dano, albo zrobiono go jedynie wodą destylowaną, by chory psychicznie czuł się lepiej, będąc przekonany o właściwym zastrzyku. Tymczasem wbrew wszelkim prognozom, chory uspokoił się i głęboko usnął. Rano dr Battibocca stwierdził, że "Luciani był zupełnie spokojny, wszystko rozumiał, zjadł podany mu posiłek i mówił, że czuje się dobrze. Oczy miał zupełnie spokojne, a nie, jak przedtem, utkwione w jeden punkt".

Podobnie opowiada córka chorego: "Kiedy około ósmej, lub dziewiątej ojciec się obudził, byliśmy już na nogach. Zdumiał nas spokojny i pogodny wyraz chorego, czego nie było od początku choroby. Był zupełnie normalny. Po zjedzeniu podanego mu posiłku chciał wstać. Posadziliśmy go w fotelu".

"Od razu zauważyłem, że miał inne oczy: żywe, jasne oraz wygląd osoby zdrowej" - zeznał przed komisją jego syn.

Dr Basili i prof. Pieri, którzy rankiem 6 sierpnia odwiedzili Raniera, byli zdumieni nagłą zmianą. Prof. Pieri powiedział do matki uzdrowionego: "Uzdrowienie syna pani wydaje się cudem, bo my niczego już nie mogliśmy zrobić". "Ja mało wierzę w świętych - wyznał dr Fadinelli - ale w tym wypadku musiał interweniować ktoś bardzo potężny". Warto podkreślić, że obaj ci lekarze, to ateiści.

"Każda łaska przychodzi na duszę z rąk Pośredniczki wszelkich łask i nie ma chwili, w której by coraz nowe łaski nie spływały na każdą duszę. Łaski oświecenia umysłu, wzmocnienia woli, zachęty do dobrego; łaski zwyczajne i nadzwyczajne - łaski dotyczące bezpośrednio życia doczesnego i uświęcenia duszy. Dopiero na sądzie Bożymi w niebie dowiemy się, jak czuła ta Matka nasza niebieska troszczyła się o każdego z nas od zarania, jak troszczy się o każdą duszę, Jej dziecię, by ukształtować na wzór Jezusa, Jej Dziecięcia pierworodnego, Pierwowzoru świętości, Człowieka-Boga" - mawiał św. Maksymilian..

Oprac. Teresa M. Michałek


Matka Miłosierdzia
Matka Miłosierdzia

Matka miłosierdzia - to Maryjny tytuł, który może być niejednoznacznie rozumiany. Stąd jest kwestionowany i odrzucany przez prądy protestanckie, wielu teologów protestanckich i tych, którzy myśleniu protestanckiemu sprzyjają lub chcą się mu przypodobać, m.in. z tzw. względów ekumenicznych

Więcej

Działalność wydawnicza

#OddaniNaMaxa

21 listopada, 19:10 - FunJob: Jak Maryja, czyli całość życia katolickiego, ciąg dalszy - spotkanie MI LIVE

Czytaj dalej...
Rekolekcje pokonania trudności

22-24 listopada - rekolekcje pomocy duchowej dla osób w trudnych momentach życia.

Czytaj dalej...
Chrystus Król - nasza nadzieja

23 listopada, Niepokalanów - czuwanie modlitewne w wigiię uroczystości Chrystusa Króla.

Czytaj dalej...

ZWIĄZEK
MSZALNY

Każdy może zamówić intencję, która będzie dołączona do Związku Mszalnego, czyli Mszy zbiorowej sprawowanej przez 365 dni w Niepokalanowie.

ZAMÓW

PRZEKAŻ
DAROWIZNĘ

Niepokalanów pragnie kontynuować dzieło św. Maksymiliana. Każdy może wspomóc realizację tego zadania i misji.

WESPRZYJ

MOZAIKA
MĘCZENNIKÓW

Prosimy o finansową pomoc w realizacji tego dzieła.

PRZEKAŻ