Matka Świętego
23.05.2023Gdyby każda matka dała takich synów Kościołowi, naprawdę niedługo nastąpiłoby całkowite odrodzenie świata całego, nie rządziłaby światem nienawiść i siła, ale miłość i cnota.
Te słowa Ojca Świętego niewątpliwie można odnieść do Marianny, matki o. Maksymiliana Kolbego.
Kim była matka św. Maksymiliana?
Trudno jest jednoznacznie nakreślić jej portret, bo tak jak każdy z nas, była "w drodze" - miała swoje dobre i złe dni, czasem nawet popełniała błędy.
Sama o sobie napisała dość krytyczne słowa: "Nie czułam się zdolną być dobrą matką".
Jednak te słowa nie do końca ją charakteryzują. Była wymagająca.
W jednym ze świadectw o rodzinie czytamy:
"Wywoływała dziwny urok na drugich. Gdy coś mówiła, nie sposób jej było przerwać, a o tym, aby się jej sprzeciwić, nikt nawet nie myślał. Była kobietą o niezwykle mocnej osobowości. Małomówna, skupiona, konkretna, odpowiedzialna i raczej nie skora do zabaw. Rozmodlona".
Patrząc na jej korespondencję, przeglądając notatki o rodzinie, jest to jedna z lepszych charakterystyk tej niezwykłej kobiety.
Marianna Kolbe pochodziła ze Zduńskiej Woli, a raczej z Rozomyśla - małej wioski, leżącej w obrębach miasta, która z czasem stała się jedną z dzielnic. Jej rodzice to Franciszek Dąbrowski i Anna Krystyna Klinicka. Anna była drugą żoną Franciszka. Pierwsza, Urszula Kuczyńska, zmarła w niecały rok po ślubie, podczas porodu. Franciszek trudnił się tkactwem, posiadał kilka warsztatów. Marianna przyszła na świat jako dziesiąte dziecko z dwunastki rodzeństwa. Jednak wieku dorosłego doczekała tylko piątka dzieci.
W domu rodzinnym Marianna nauczyła się pisać, czytać i rachować. Szkoły były rosyjskie i nikt nie garnął się, by posyłać dzieci do rosyjskich szkół pod zaborem carskim. Do końca życia Marianna popełniała wiele błędów językowych, co gołym okiem można dostrzec w jej korespondencji, ale jako samouk była inteligentna.
Niewiele wiemy o dzieciństwie i młodości Marianny. Pomagała w domowych obowiązkach, nauczyła się także rzemiosła tkackiego. Codziennie - jak większość ówczesnych rodzin - wraz z rodziną klękała do modlitwy różańcowej. Nosiła maryjny szkaplerz. Musiała się wyróżniać w swoim zachowaniu, gdyż - jak sama napisała: "gdym przychodziłam do poznania spraw duszy, ceniłam bardzo cnotę czystości". Naturalnie więc w jej sercu zrodziło się pragnienie życia zakonnego. W jej sytuacji było to jednak niemożliwe, dlatego w pewnym momencie zdecydowała się wstąpić w związek małżeński. Wybrała Juliusza Kolbego, chociaż on "nie był tak wybitny jak inni" - napisała o nim Marianna. Sama była ładna i nie należała do najbiedniejszych, stąd też miała wielu adoratorów. Nie wiemy, w czym jej małżonek "nie był tak wybitny jak inni", ale był odpowiedzią na jej modlitwy. "Prosiłam Pana Jezusa i Matkę Bożą, bym umarła pierwej, nim przyjdzie czas zamążpójścia (...), gdybym tak musiała pójść za mąż, to proszę koniecznie, abym dostała takiego męża, który by nigdy nie zaklął, nie pił wódki i nie chodził do szynku na zabawy. I zostałam wysłuchana". Ich ślub odbył się 5 października 1891 r. w Zduńskiej Woli.
Rok po ślubie młodzi małżonkowie wstąpili do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. "Myśmy natomiast nie byli zamożni, gdyż nie chcieliśmy być bogaci, mając to przekonanie, że bogactwo jest wielką przeszkodą do doskonałości, a nawet do zbawienia" - uważała Marianna. To bardzo odważne posunięcie, jak na młodą rodzinę, która ponad wszystko zabiega o sprawy duszy, a nie ciała. "Baliśmy się zbierać majątku tak, że nawet mąż się wyrzekł swojej części rodzinnej, która mu przypadała". To ważny aspekt tej rodziny, której materialnie nigdy się nie przelewało, ale był to ich wybór.
Ciekawe jest, że gdy po latach jej najstarszy syn Franciszek, który wystąpił z zakonu franciszkanów i ożenił się, miał otrzymać pokaźny spadek po rodzinie, ona jako matka długo zastanawiała się, czy powiadomić o tym syna. Bała się, że Franciszek "użyje majątku dla bab i niecnych spraw". Mimo wszystko nawet w tym "synu marnotrawny" zdołała zaszczepić ducha wiary, a może po prostu - jak każda pobożna matka - na kolanach wymodliła mu łaskę wiary.
Nie wiemy, co dokładnie się stało, ale Franciszek w 1941 r. - na wiadomość o śmierci swego brata, Ojca Maksymiliana - tak pisał do mamy:
Do czego dążył Mundziu, Maksymilian? Czyż nie do męczeństwa? Czyż celu marzeń nie osiągnął? Czyż mamy cierpieć, że Bóg wysłuchał Mundzia modlitwy? Czyż mając świętego męczennika w niebie powinno się być bolesną czy szczęśliwą? Mamo, pomyśl, wzniosły się ponad naszą słabość, co się egoizmem zwie. Mamo, wiem że to boli, ale on jest najszczęśliwszy z całej naszej rodziny (…). Da Bóg i ja cię o boleść nie przyprawę, bo wojna nie na próżno nas biczuje: cel - zmiana dusz, uwolnienie od słabości przedwojennych.
Ta niezwykła matka przeżyła wszystkie swoje dzieci i męża. Jak biblijna matka pochowała je, a ich los życia wiecznego zawierzyła Bogu. Cieszyła się z nawrócenia najstarszego syna i to dodawało jej siły.
Marianna miała piękne relacje z synami, choć dużo od nich wymagała. Niepokalanów odwiedziła tylko raz, ale Ojciec Maksymilian w tym dniu musiał wyjechać i chociaż wrócił tego dnia wieczorem, nie było mu dane spotkać się z mamą. Jej najmłodszy syn o. Alfons był tego dnia w klasztorze, ale miał tak mocno zajęty dzień, że z mamą spędził tylko kilkanaście minut. Bardzo nad tym ubolewał, ale ona cieszyła się, że mogła zobaczyć, jak "żyją jej synowie" i polecić ich Bogu. Nie narzekała, choć było jej trochę przykro, a nawet ukradkiem "wylała kilka łez".
Jej synowie kochali ją i odnosili się do niej z wielką miłością i szacunkiem. Po ich śmierci - tak jak uczyła swoje dzieci - z odwagą i siłą upominała braci z niepokalanowskiego klasztoru: "Obecnie z żalem czytam tę wiadomość, że bracia z Niepokalanowa uciekają ze strachu" - pisała. Za ten klasztor zawsze się modliła i z wieloma braćmi prowadziła bogatą korespondencję.
Była wspaniałą matką dla młodych dziewczyn, kandydatek do zgromadzenia sióstr felicjanek. Młode dziewczyny, wstępując do zgromadzenia, jako pierwszą spotykały Mariannę, która siedziała na furcie. Ona ie słuchała, podnosiła na duchu. Dla wielu przyszłych sióstr stała się "duchową mamą" lub "panią w rozmównicy" - jak ją nazywały.
"Anioła zaprowadziliśmy do nieba" - powiedziała Marianna do przyjaciółki Anny Zaleskiej z Pabianic. Matka Świętego była akuszerką, a nauczyła się tego od mamy, która też pomagała miejscowym kobietom przy porodach. Jako gorliwa katoliczka, kiedy widziała, że życie dziecka jest zagrożone, od razu udzielała mu sakramentu chrztu. Raz chrztu udzieliła żydowskiemu dziecku, nic nie mówiąc o tym jego rodzicom. Gdy po kilku godzinach dziecko zmarło, wiadomość o chrzcie wywołała spore zamieszanie, ale ostatecznie dziecko doczekało się chrześcijańskiego pogrzebu. Ten jej zapał misyjny, troska o zbawienie duszy, widać w jej synach. Sama płonęła chęcią świętości i to samo widzimy w jej synach. "Przechodzimy ciężkie dni i bardzo bolesne przeżycia, ale cóż to wszystko znaczy wobec wieczności" - pisała. Te słowa najlepiej podsumowują życiową postawę Marianny i dla wielu mam mogą być także życiowym mottem.
Teresa M. Michałek, FN / red.
fot. Archiwum Niepokalanowa
Matka Miłosierdzia
Matka miłosierdzia - to Maryjny tytuł, który może być niejednoznacznie rozumiany. Stąd jest kwestionowany i odrzucany przez prądy protestanckie, wielu teologów protestanckich i tych, którzy myśleniu protestanckiemu sprzyjają lub chcą się mu przypodobać, m.in. z tzw. względów ekumenicznych
Działalność wydawnicza
#OddaniNaMaxa
21 listopada, 19:10 - FunJob: Jak Maryja, czyli całość życia katolickiego, ciąg dalszy - spotkanie MI LIVE
Czytaj dalej...Rekolekcje pokonania trudności
22-24 listopada - rekolekcje pomocy duchowej dla osób w trudnych momentach życia.
Czytaj dalej...Chrystus Król - nasza nadzieja
23 listopada, Niepokalanów - czuwanie modlitewne w wigiię uroczystości Chrystusa Króla.
Czytaj dalej...