Lwów
1907 − 1912
Franciszkanie we Lwowie
Franciszkanie, czyli duchowi synowie św. Franciszka z Asyżu, pojawili się na ziemiach polskich już w XIII w. Polscy franciszkanie stanowili wtedy część prowincji czesko-polskiej (powstałej w 1238 r.). Stąd prowadzili misje zewnętrzne na Rusi Czerwonej, zakładając klasztory (konwenty), które tworzyły własną organizację, nazywaną kustodią lub wikarią, podlegającą do 1430 r. bezpośrednio generałowi franciszkanów. Dzięki fundacji króla Polski Kazimierza Wielkiego (1363) oraz darowizny księcia Władysława Opolskiego (11 XI 1372), franciszkanie wybudowali we Lwowie, niedaleko Niskiego Zamku, kościół i klasztor pw. Świętego Krzyża. Kiedy kapituła generalna franciszkanów w czerwcu 1430 r. postanowiła wcielić wikarię ruską do prowincji czesko-polskiej, konwenty ruskie zachowały własną kustodię z siedzibą we Lwowie. Najznamienitszym kustoszem (zwanym także wikariuszem) był bł. Jan z Dukli (w poł. XV w.). W 1517 r. powstała niezależna prowincja polska z siedzibą w Krakowie. Kościół lwowski przetrwał wielki pożar, który w czerwcu 1527 r. strawił całe miasto, ale spłonął w 1565 r. Odbudowany pod koniec XVI w., przetrwał do 1784 r., kiedy to kościół i klasztor zostały zamknięte przez władze austriackie.
W latach 1385-1388 przełożonym lwowskiego klasztoru był bł. Jakub Strepa, którego papież Bonifacy IX mianował (27 VI 1391) arcybiskupem Halicza z siedzibą we Lwowie; jako pasterz lwowskiego Kościoła oddał całą archidiecezję pod opiekę Najśw. Maryi Panny; przyczynił się też do tego, że bardzo dobrze ukłdały się relacje franciszkanów z miastem Lwowem. Czynił starania o przeniesienie stolicy archidiecezji z Halicza do Lwowa, gdzie w latach 1360-1368 rozpoczęto budowę kościoła katedalnego. Zmarł we Lwowie 20 X 1409 r.; został pochowany w podziemiach franciszkańskiego kościała. W 1785 r. jego relikwie zostały przeniesione do pokapucyńskiego kościoła, który franciszkanie otrzymali w zamian za odebrane im klasztory: Świętego Krzyża i św. Antoniego na Łyczakowie (w którym franciszkanie posługiwali od 1618 r., a który odzyskali dopiero w 1991 r. i posługują w nim do dzisiaj).
W 1387 r., w wyniku wyprawy poprowadzonej przez królową Polski Jadwigę Andegaweńską, Ruś Czerwona została zajęta przez wojska polskie i ostatecznie połączona z Królestwem Polskim; odtąd Lwów stawał się coraz bardziej polskim miastem aż do czasu pierwszego rozbioru Polski w 1772 r. Abp Jan Rzeszowski został pierwszym arcybiskupem lwowskim (1412-1436), ale dopiero 30 V 1414 r. przeniósł stolicę archidiecezji z Halicza do Lwowa, a w 1415 r. kościół katedralny stał się jednocześnie parafialnym dla lwowskiej wspólnoty rzymskokatolickiej. W tej katedrze miasta, które oparło się nawle kozackiej i szwekiej w XVII w., król Jan Kazimierz złożył słynne "Śluby lwowskie" 1 IV 1656 r. przed obrazem Matki Bożej Łaskawej, zwanej także Domgaliczowską. Matka Boża Łaskawa, nazywana Śliczną Gwiazdą miasta Lwowa, jest główną patronką arch. lwowskiej, jej święto obchodzone jest 1 kwietnia na pamiątkę ślubów króla Jana Kazimierza.
W 1625 r. wyodrębniono z prowincji polskiej prowincję rusko-litewską. Pierwszym ruskim prowincjałem został o. Albert Giza z siedzibą we Lwowie. Konwent lwowski był zarówno domem prowincjalnym, jak i nowicjackim. Na skutek szybkiego rozwoju prowincji w XVII w., w 1686 r. doszło do wyodrębnienia z niej dwóch osobnych: litewskiej i ruskiej. Konwent we Lwowie był siedzibą prowincjała aż do kasaty klasztorów franciszkańskich w wyniku reform józefińskich przeprowadzonych przez cesarza Austrii Józefa II. Wraz z utworzeniem prowincji galicyjskiej (Provincia Galiciae et Lodomeriae) franciszkanie zostali przeniesieni do klasztoru z kościołem pw. Niepokalanego Poczęcia NMP - tam mieścił się proincjałat, nowicjat i małe seminarium z internatem. Po pożarze w 1830 (ub 1833), kościół przebudowno i w 1838 r. został ponownie konsekrowany.
Prowincja galicyjska, złożona z kustodii lwowskiej i przemyskiej, poszerzona w 1866 r. o konwent krakowski (jako jedyny, który pozostał w prowincji polskiej), nastawiona była tylko na przetrwanie. Jednak na skutek wielu reform i ożywienia ducha zakonnego, zaczęła się rozwijać. W Krakowie w 1892 r. wznowiono Franciszkańskie Studium Filozoficzno-Teologiczne. Odresturowano wszystkie klasztory i kościoły, w tym w 1902 r. ten we Lwowie, w którym w 1906 r. o. prowincjał Peregryn Haczela zreformował małe seminarium. Do tego seminarium rok później zgłosili się bracia Kolbowie, Rajmund (Maksymilian) i Franciszek (Walerian).
Patriotyczny Lwów
Pod zaborem austriackim, po upadku Napoleona i przywróceniu porządku monarchicznego, atmosfera zobojętnienia i marazmu udzieliła się także lwowskiemu społeczeństwu. "Niższe warstwy żyły bezmyślnie z dnia na dzień, wyższe starały się zapełnić pustkę życia czczą zabawą" (F. Papée). Jednak wiadomość o wybuchu powstania w Warszawie, w listopadzie 1830 r., ożywiła ducha patriotycznego we Lwowie do tego stopnia, że nie tylko polscy, ale także ochotnicy niemieckiego pochodzenia podążali do Zamościa, aby zasilić szeregi powstańczego wojska. Jednakże po klęsce listopadowego powstania nie wrócił już dawny duch zobojętnienia, rozwijał się patriotyczny ruch spiskowy, zawiązywały tajne organizacje, od umiarkowanych, dążących do rozbudzenia duch narodowego, poprzez dążących do zbrojnego powstania, aż po najbrdziej radykalnych, dążących do międzynarodowych przewrotów, zbliżonych do idei socjalistycznych. Kiedy zostało zdławione powstanie krakowskie (21 II - 3 III 1846) przy pomocy podburzonych przez zaborców chłopów (podczas tzw. rabacji galicyjskiej), dwóch powstańców (Teofila Wiśniowskiego i Józefa Kapuścińskiego) powieszono 31 VII 1947 r. na "Górze Stracenia" we Lwowie. Data ich śmierci stała się okazją do manifestacji patriotycznych w mieście.
Również po wybuchu powstania w styczniu 1863 r. zaczęto organizować grupy powstańcze we Lwowie. Młodzież lwowska wzięła udział m.in. w bitwie pod Kobylanką. Po updku powstania styczniowego, wskutek ucisku narodowościowego, stosowanego przez rząd rosyjski w Kongresówce a pruski w Poznańskim, całe życie narodowe przeniosło się do byłej Galicji, gdzie po wprowadzeniu rządów konstytucyjnych warunki rozwoju życia narodowego były dogodniejsze. Na pierwszy plan w tej pracy narodowej wysunął się Lwów, stając się centrum myśli politycznej i demokratycznej. W okresie wojny rosyjsko-tureckiej nasiliły się akcje patriotyczne. Obchody rocznic narodowych (m.in. stulecie Konstytucji 3 Maja w 1891 r.) pobudzały ducha narodowego. Rozwijały się działania konspiracyjne. Jednak do 1905 r. przeważała praca społeczeństwa nad podniesieniem życia gospodarczego kraju jako etapu do odzyskania niepodległości.
Po wojnie rosyjsko-japońskiej (1904-1905) i rewolucji 1905 r. działalność konspiracyjna nabrała rozpędu, a siedzibą tego ruchu był Lwów. Rosło przekonanie, że wojna pomiędzy zaborcmi jest nieunikniona i że naród polski musi być na nią przygotowany, by wynieść z niej korzyść dla przyszłości ojczyzny. "Zawrzała więc praca we Lwowie, a stąd rozszerzała się na cały zabór austriacki. Lwów w tym okresie stał się prawdziwie sercem i mózgiem Polski. Stąd wychodziła wszelka inicjatywa i wszelkie poczynania niepodległościowe" (F. Papée). Poza manifestacjami, demonstracjami nieodległościowymi i innymi działanimi, wymierzonymi przeciwko zaborcom, mieszkńcy Lwowa zmagali się także z konfliktem z Ukraińcami. Pomimo tego, głównie Lwów zapoczątkował tworzenie kadr przyszłego wojska polskiego. Inicjatoem i dusz tego ruchu był Józef Piłsudski. Z tajnej organizacji "Związek Walki Czynnej" wyłonił się w 1910 r. "Związek Strzelecki". Koła młodzieży niepodległościowej utworzyły "Drużyny Strzeleckie" (1911 r.), młodsi zrzeszali się w międzynarodową organizację "Skaut", a niekatywny "Sokół" odżył pod nazwą "Stałe Drużyny Sokole". Młodzież wiejska skupiała się w "Drużynach Bartoszowych". To z tych orgnizacji wyszli później ludzie zajmujący kierownicze stanowiska w państwie i wojsku polskim, m.in. generałowie Haller, Sosnkowski, Sikorski Rydz-Śmigły.
Lwów za czasów Ojca Kolbego
U progu XX w. samo miasto Lwów przeżywało okres największego rozkwitu, a przeobrażenia w zabudowie, dokonane pod wpływem austriackiej stolicy, nadały miastu nazwę "mały Wiedeń" lub "Wiedeń Wschodu".
Do takiego "małego Wiednia", nowożytnego i przepojonego duchem patriotyczno-niepodległościowym, przedarł się Rajmund Kolbe i jego brat, Franciszek, w 1907 r. Wcześniej, wiosną tego roku do Pabianic w zaborze rosyjskim przybył o. Pelegryn Haczela, realizujący swą misję reformy i odbudowy franciszkańskiej prowincji polskiej. Bracia Kolbowie, 14-letni Franek i 12-letni Mundek, słuchali kazań misyjnych prowincjała franciszkanów i pod ich wpływem postanowili wstąpić do zakonu franciszkanów. Uzyskawszy akceptację rodziców, we wrześniu 1907 r. wyruszyli ze swoim ojcem w stronę Lwowa, by tam rozpocząć naukę w małym seminarium, prowdzonym przez franciszkanów przy kościele pokapucyńskim. Jechali pociągiem przez Łódź w kierunku granicy z Austro-Węgrami w okolicach Krakowa. Jednak przekroczenie granicy austriackiej nie było takie proste, ponieważ tylko Juliusz posiadał ważny paszport. Ryzykując aresztowanie, chłopcy zostali ukryci w wozie z sianem i w Miechowie udało im się przekroczyć granicę. Juliusz odebrał synów w Krakowie, gdzie przenocowali w klasztorze franciszkńskim. Drogę do Lwowa odbyli w towrzystwie krakowskiego franciszkanina.
We Lwowie przyszły święty Maksymilian kształcił się we franciszkańskiej szkole; mieszkając w internacie, poznawał jednocześnie franciszkańskie życie oraz duchowość i historię zakonu franciszkańskiego. Udzialał mu się również patriotyczny zapał młodzieży lwowskiej, wstępującej do organizacji wojskowych, przygotowujących się do walki o niepodległość Ojczyzny. Swymi młodzieńczymi oczami widział siebie jako żołnierza walczącego o wolność tej Ojczyzny, której Królową jest Matka Boża. Złożył nawet taką obietnicę przed obrazem Matki Bożej Wniebowziętej w franciszkańskiej świątyni, o którym wiele lat później napisze: "w internacie [we Lwowie] na chórze, gdzie słuchaliśmy Mszy św., z twarzą na ziemi obiecałem Najśw. Maryi Pannie królującej w ołtarzu, że będę walczył dla Niej. - Jak - nie wiedziałem, ale wyobrażałem sobie walkę orężem materialnym" (Pisma, nr 1105).
Ta obietnica, złożona Matce Bożej, była według niego nie do pogodzenia z pozostaniem w zakonie, ale jego wychowawca, o. Dionizy Sowiak, zamienił ją na postnowienie codziennego odmawiania modlitwy "Pod Twoją obronę": "[...] gdy przyszedł czas nowicjatu (czy profesji?), zwierzyłem się z tą trudnością do stanu zakonnego ojcu magistrowi śp. o. Dionizemu. Ten zamienił mi to postanowienie na jedno «Pod Twoją obronę» codziennie. Do dziś dnia odmawiam tę modlitwę, chociaż wiem już, o jaką walkę Niepokalanej chodziło" (Pisma, nr 1105).
Kiedy już powziął decyzję o opuszczeniu zakonu, namówił też do tego swego brata, Franciszka. Jednak w chwili, kiedy bracia Kolbowie szli powiadomić prowincjała, o. Peregryna Haczelę, o swojej decyzji, odwiedziła ich matka, Marianna. Marianna wraz z synem Józefem przebywała już we Lwowie, przy klasztorze sióstr benedyktynek. Czekała tylko, aż najmłodszy z żyjących synów skończy szkołę i również wstąpi do seminarium, aby mogła wraz ze swoim mężęm, Juliuszem, złożyć dozgonny ślub czystości. I własnie o tej decyzji, którą małżonkowie Kolbowie podjęli, postanowiła powiadomić swoich synów. Wówczas bracia zmienili zdanie i 4 IX 1910 r. rozpoczęli nowicjat, otrzymując nowe imiona: Rajmund - Maksymilian, Franciszek - Walerian. Już z Rzymu św. Maksymilin tak o tym napisał swojej matce:
"Przed nowicjatem ja raczej nie miałem chęci prosić o habit i jego [Franciszka] chciałem odwieść... i wtedy była ta pamiętna chwila, kiedy idąc do Ojca Prowincjała [Peregryna Haczeli], aby oświadczyć, że ja i Franuś nie chcemy wstąpić do Zakonu, usłyszałem głos dzwonka - do rozmównicy. - Opatrzność Boża w nieskończonym miłosierdziu swoim przez Niepokalaną przysłała w tej tak krytycznej chwili Mamę do rozmównicy. - I tak potargał Pan Bóg wszystkie sieci diabelskie. [...] Co by się stało, gdyby Ona nie podała wtedy swej ręki" (List do Marii Kolbe, Rzym, 20 IV 1919 - Pisma, 23).
Rok później, 5 IX, złożyli bracia pierwsze śluby zakonne. 4 VII 1912 bracia Maksymilian i Walerian zdali maturę. Następnie wyjechali na wakacje do Kalwarii Pacłwskiej pod Przemyślem. Stamtąd, po wakacjach, zostali wysłni na dalsze studia do seminarium franciszkańskiego w Krakowie.
Ślady lwowskie w życiu św. Maksymiliana
Św. Maksymilian jeszcze kilkakrotnie bywał we Lwowie. Przybył do tego miasta 18 VI 1920 r., aby zastąpić chorego o. Wenantego Katarzyńca, który był wówczas magistrem braci kleryków-nowicjuszy. "Gdym przyjechał do Lwowa, by go nieco zluzować i tak umożliwić mu wyjazd zdrowotny do pobliskiego folwarku (Czyszki? Hanaczów? [ 2 ]), starałem się być razem z klerykami na rekreacji. Radził wtedy pozostawić ich też czasem samych, by mogli okazać, jak wtedy rekreację odbędą" (Pisma, nr 890). Jednak wkrótce sam musiał udać się na leczenie do Zakopanego (por. Pisma, nr 955).
O. Wenanty Katarzyniec był również zainteresowany sprawą MI. 17 stycznia 1920 r. wśród lwowskich jego kleryków (których był magistrem) zawiązało się Rycerstwo Niepokalanej. Do tej sprawy powrócił o. Wenanty w liście do św. Maksymiliana z 5 lutego 1920 r.: "Drogi Ojcze! Dziękuję serdecznie za przysłane statuty MI i medaliki, jako też książeczki. Co się tyczy sprawy z O. Prowincjałem - to, jak zapewne wiadomo Ojcu, nie było go w domu, gdyż wyjechał na Wołyń, aby tam przygotować teren do objęcia trzech klasztorów naszych, a mianowicie w Krzemieńcu, Międzyrzeczu i w Korcu. Wczoraj dopiero wrócił. Zaraz wspomniałem O. Prowincjałowi o owych kartkach, lecz powiedział, że tylko list od Ojca otrzymał, a żadnych kartek nie dostał. Teraz podam imiona i nazwiska członków MI lwowskiej. Siebie nie podaję, bo wiecie, że należę, tylko proszę włączyć mnie do MI kapłańskiej: br. Julian Mirochna kleryk profes, br. Justyn Nazim nowicjusz, br. Eugeniusz Siemiński (prezes MI), br. Seweryn Jagielski (sekr. I), br. Hilary Pracz (sekr. II), br. Witalis Jaśkiewicz, br. Apolinary Uchman, br. Salwator Rouba, O. Leonard Długopolski [...]".
O. Alfons Kolbe był klerykiem, który kształcił się pod skrzydłami o. Wenantego i na prośbę o. Maksymiliana napisał biografię o. Katarzyńca, pt. Zebrane ułomki z życia o. Wenantego Katarzyńca, franciszkanina, wydaną w Niepokalanowie w 1931 r.
W liście do br. kleryka Ioan Gârleanu (zob. Pisma, nr 28d), z III 1920 r., św. Maksymian napisał: "W sobotę 17 I [1920] zostało zapoczątkowane nowe ognisko MI 2 (drugiego stopnia) wśród kleryków nowicjuszy we Lwowie; wybrano prezesa, sekretarza I, sekretarza II. Przyjęto statut szczegółowy MI w Krakowie. Do sekretarza II MI kleryków w Krakowie nadszedł list urzędowy kleryków lwowskich z 16 III, w którym po podaniu wiadomości dotyczących żywotności ogniska, mówi się o postanowieniu odmawiania części oficjum o Najświętszej Maryi Pannie (Małe Oficjum) na każdym posiedzeniu w intencjach poddanych na zebraniu [...]. Powstało również ognisko wśród kapłanów z odmiennym statutem szczegółowym, odnoszącym się nie tyle do przygotowania, ile do samej pracy. Koło składa się z 7 członków, wśród których jest mistrz nowicjuszy (we Lwowie) [o. Wenanty Katarzyniec]".
Tak sam o. Maksymilian wspomina o. Wenantyego z listu z Zakopoanego 19 IV 1921 r. (Pisma, nr 890). "Po raz pierwszy ujrzałem śp. o. Wenantego jako aspiranta przy kamiennym stole w alei ogrodu klasztoru lwowskiego. Uderzała jego skromność i pewna nieśmiałość. [...] Gdy powstała myśl wydawania organu MI, radził jak najprędzej rozpocząć. - MI rozpowszechniał pośród wiernych; założył i prowadził MI pośród kleryków [...]".
Z racji tego, że do 1933 r. Lwów był siedzibą o. prowincjała, to tam Ojciec Maksymilian kierował wszystkie listy do prowincjała oraz przyjeżdżał na wszystkie spotkania z władzami prowincji.
21 VII 1927 r. podczas kapituły prowincjalnej we Lwowie Generał Zakonu o. Alfons Orlich (Orlini) nadał św. Maksymilianowi tytuł magistra zakonu.
21 VII 1928 r. przeniesiono z Lwowa do Niepokalanowa nowicjat dla braci zakonnych. "Najprzewielebniejszy Ojciec Prowincjał pozwolił przyjmować na braci bez ograniczenia liczby, według roztropności i o ile miejsca starczy" (Pamiętnik K, 1929 Sierpień 22 C - POMK 866).
Od 12 VI do 25 VIII 1930 r. Ojciec Maksymilian odbył podróż do Polski, by wziąć udział w kapitule prowincjalnej we Lwowie od 21 do 24 VII 1930 r. (zob. Pisma, nr 232, 233, 234, 235, 236; Pamiętnik - Pisma, nr 868). Uzyskał wtedy zatwierdzenie plcówki misyjnej w Japonii. W tymże roku r. zamknięto małe seminarium we Lwowie.
Wspomnienie br. Gabriela Siemińskiego
[...] pod koniec lipca [1915 r.] O. Prowincjał przysłał polecenie, abym niezwłocznie pojechał do Lwowa na zakrystianina. [...]
Wschodnia Małopolska była wówczas dopiero co oswobodzona od Rosjan, a skutki wojny i przechodzących frontów były bardzo widoczne. [...]. Widziało się też wiele domów spalonych i zrujnowanych dróg. [...]. Dopiero gdzieś o szóstej wieczorem wysiadłem z pociągu i po półgodzinnej jeździe tramwajem byłem na miejscu. Zaraz też kazano mi pójść przedstawić się o. Gwardianowi o. Pawłowi Pelczarowi. [...] "Jak się frater nazywasz, panie łaskawy?" ("panie łaskawy" - był to przysłówek o. Gwardiana, którego dość często używał). Przedstawiłem mu się przyklękając przed nim na jedno kolano, całując w rękę. [...] On zaś nieco uśmiechnięty powiedział: "a to hrabczuku, panie łaskawy, będziesz tu zakrystianem".
Klasztor nasz lwowski wydawał mi się dużo mniejszy od krakowskiego, korytarze wąskie, ale jasne, cele niesklepione, lecz proste. Kościółek mały, ale bardzo ładny i przytulny, nadawał się do modlitwy, ogród za to bardzo wielki, z piękną grabową aleją, sięgającą na sam koniec ogrodu, gdzie była kapliczka św. Franciszka. Ojców było tu ponad 10, nowicjat braci kleryków i kilku zaledwie braci: br. Benedykt Zigielheim, organista, br. Rajmund Kazimierczak szafarz, br. Fidelis Żychowicz szewc (zastępował zakrystiana i od niego przejąłem ten obowiązek) i br. Jakub Kruk, krawiec, mały garbaty. Było też kilku służących: Urbański, stary woźnica prowincjalski, który przez wiele lat jeździł z prowincjałami, udającymi się na wizytacje konwentów galicyjskich (na podkarpaciu zwłaszcza jeszcze kolei nie było, więc podróżowano konno). Był też 12-letni chłopiec przyjęty z litości, którego rodziców Niemcy rozstrzelali za rzekome szpiegostwo, a on sierota został sam.
Trudne były dla mnie owe początki zakrystiaństwa we Lwowie. Byłem młodzieńcem 16-letnim, a to obowiązki odpowiedzialne i dość trudne. Najwięcej dawało mi się odczuć brak snu. Wstawanie było [o] 5-tej (zresztą we wszystkich naszych klasztorach), a spać można było iść dopiero po ostatnim wieczornym rozmyślaniu, tj. po 9-tej. [...]. Rano nie dało się zasnąć, bo dzwonek wigilansa budził niemiłosiernie, a nawet gdyby i to mi się przydarzyło, budzili mnie ojcowie, którzy wczas rano wychodzili ze Mszą św. do Szpitala zakaźnego, którego byli kapelanami, no i o. Kustosz Ambroży zawsze pierwszy w chórze i w refektarzu. On to skrzętnie pilnował godzin porannych. Ludzie lwowiacy z natury są dobrzy i śmieszył mnie ich akcent mowy i śpiewny, a od czasu do czasu wtrącają w rozmowie "ta joj".
Kościoły prawie wszystkie były wówczas pozamykane (poza godzinami rannymi, podczas których odprawia się Mszę św.). Zaledwie kilka tylko (podobnie jak w Krakowie) było cały dzień otwarte. Do tych należał kościół franciszkanek (koletek) w pobliżu ul. Kurkowej. Była tam wieczysta adoracja Najśw. Sakramentu. Przemiły był to kościółek, prawdziwy "przedsionek nieba". Częste dzwonienie wśród dnia dawało znać, że rozpoczyna się nowa godzina kanoniczna, które odmawiały po łacinie Siostry. Głos tego dzwonu jeszcze do dzisiaj słyszę...
Katedra wspaniała, mająca początki od naszego bł. Jakuba Strepy [...]. W tej katedrze przechowywały się relikwie tego Apostoła Rusi. Piękny też był i wielki kościół bernardynów. Najokazalej na zewnątrz wyglądała katedra rusa św. Jura, na wyniosłej górze.
Piękne jest położenie Lwowa! Centrum, ze wspaniałym Magistratem na obszernym rynku, leży jakby w dole; dalsze zaś dzielnice wysuwają się w rożnych kierunkach. Wzniesienie (Kaiserwald) pagórkowate, a na cyplu jego wznosi się wielki i piękny Kopiec Unii Lubelskiej, z którego widok i panorama Lwowa jest wspaniała. Ma też Lwów dwa piękne parki, a Stryjski należy do najwspanialszych, podobnie cmentarz Łyczakowski jest przewspaniały. Przedmieścia jak Łyczaków, Pohulanka, Zielona Rogatka są przeurocze. Z przyjemnością więc chodziłem na tygodniowe przechadzki po na pół dzikich wówczas wertepach.
Niedługo po moim przyjeździe do Lwowa [...] przyjechał o. Remigiusz Huppenthal, płomienny kaznodzieja i o. Edward Kustroń. Nic więc dziwnego, że klasztor - mając takich kaznodziei i spowiedników, jak o. Ambroży Tryblski, o. Wenanty Katarzyniec - ściągał wiernych. O. Ambroży, oprócz bycia spowiednikiem, był też wielkim jałmużnikiem dla biednych, których z powodu przeciągającej się wojny coraz więcej było. Najczęściej dawał on biednym coś do zjedzenia, bo właśnie produktów żywnościowych było najwięcej brak [...].
Z braci był tam sędziwy br. Benedykt Zigielheim, który za dwa lata obchodził swój 50-letni jubileusz ślubów zakonnych. Po kilkudziesięciu latach spędzonych w Hanaczowie, jako prokurator naszego tam folwarku - wrócił na stare lata do Lwowa i tu spełniał obowiązki organisty. Mówiono o nim, że kiedy był jeszcze młodym zakonnikiem, grał i śpiewał w kościele. Słyszał go śpiewającego dyrektor Opery Lwowskiej, który po tym oferował mu na koszt państwa wyszkolenie śpiewaka operowego. Miał bowiem bardzo ładny głos tenora. On jednak tę nęcącą ofertę odrzucił i nadal pozostał pokornym bratem zakonnym.
Brat Benedykt spełniał wówczas obowiązki nie tylko organisty, ale latem zrywał owoce i przechowywał je w piwnicach [...]. Był on też swego rodzaju oryginałem i często odzywała się u niego ciekawość na wszystko. Bardzo interesował się wszystkimi przejawami życia codziennego tak w klasztorze, jako też i poza klasztorem, zwłaszcza działaniami wojennymi. Mimo to był wzorem pilnego zakonnika.
O. Wenanty Katarzyniec był magistrem braci kleryków - nowicjuszów (Gerard Domka, Samuel Rosenbaiger, Norbert Uljasz, Jerzy Wierdak, Alfons Kolbe, Bonawentura Podhorecki, Atanazy, o. Bogumił... Ten ostatni umarł na suchoty w Hanaczowie, a Atanazy wystąpił jako nowicjusz i był urzędnikiem w Magistracie Lwowskim. Za dwa lata wstąpili Mirochna Julian i Nazim Justyn.
W roku 1917 grasowała - nie tylko we wschodniej Małopolsce, ale w całej Europie - epidemia "Hiszpanki". Bardzo dużo ludzi umierało na tę zarazę. U nas w klasztorze, za małymi wyjątkami (m.in. byłem i ja), przechodzili ją wszyscy. Niektórzy z zakonników przechodzili ją bardzo ciężko (o. Edward, br. Pius i inni). Wiele przyczynił się do panoszenia tej choroby brak żywności. Sytuacja wyżywienia stawała się coraz cięższa, a końca wojny jeszcze nie było widać...
Latem tegoż roku odbył się "Traktat Chełmski", który oddawał Wschodnią Małopolskę Ukraińcom. Ogromnie boleśnie odczuł tę krzywdzący traktat Naród Polski. Nasze Polskie Dzienniki we Lwowie wyszły wówczas, jako protest, w czarnych obwódkach! Ukraińcy natomiast święcili tryumfy. Urządzali oni swe narodowe pochody po mieście, przyozdobione narodowymi ubiorami i chorągwiami. Polacy zaś, gdzie tylko się dało i jak tylko było można, protestowali przeciw temu. Ponieważ czyn ten był zrobiony przez Austriaków i Niemców, najwięcej więc Polacy występowali przeciw tym dwóm zaborcom. Młodzież polska - jak zwykle - pochopna do wszelkich czynów - i tutaj mocno zareagowała. Oprócz masowych wieców, wypuszczano ulotki lżące rządy Austriaków i Niemców. Na murach gmachu Magistratu wymalowano obu monarchów w śmiesznych, ale wielce mówiących obrazach, a mianowicie wymalowano Kaisera Wilhelma jako kulawego inwalidę kręcącego katarynkę, a cesarza Karola z talerzykiem, zbierającym i proszącym o datki...
Tej niespodziewanej i wielkiej krzywdy, jaką doznali Polacy z powodu oderwania Wschodniej Galicji od ziem Polskich, było wynikiem, że Legiony Polskie, walczące na południowowschodnich rubieżach Polski z Moskalami - postanowiły przejść na stronę nieprzyjacielską, tj. do Moskali. Część tych wojsk przeszła pod Rarańczą, ale na skutek zdrady - mniejsza część została otoczona przez wojska austriackie, rozbrojona i odesłana do obozu koncentracyjnego na Węgry do Marmaros-Sziget. Pamiętam niektóre wypowiedzi na sądowej rozprawie ks. kapelana Panasia, np. mówił on: "Kiedy dowiedziałem się o tej wielkiej, a niezasłużonej krzywdzie (Polacy zawsze wierni byli «swemu» Cesarzowi i odznaczali się walecznością w obronie Austrii), to odprawiając Mszę św. podczas podniesienia, musiałem skupić wszystkie swe władze duszy i ciała, aby mi Hostia Najświętsza nie wypadła z rąk".
Z różnych komunikatów wojennych i prasy mocno wyczuwać się dało, że Austria już dłużej nie podoła prowadzić wojny i musi upaść, ale upadek jej miał być tak wielki, że rozleciała się w drobne kawałki!
Polityką wówczas nie zajmowałem się, ale wśród ojców coraz częściej dało się słyszeć powiedzenia, że podstawy Austrii i Niemców coraz bardziej poczynają się trząść. Wzbudzało to wśród nas wielką radość i nadzieję, że wkrótce powstanie nasza ukochana Ojczyzna.
Nadszedł dzień 1 listopada 1918 r. dzień Wszystkich Świętych. Rano, jak zwykle we dnie świąteczne, otworzyłem kościół o godz. 5:30, nie spodziewając się niczego. Za kilka minut podchodzi do mnie jakaś pani i z rozpaczą w głosie mówi: "Bracie drogi, jesteśmy w niewoli Ukraińców!". "Widziałem wprawdzie na ulicy chodzących wojskowych z karabinami w ręku, ale przecież byli to Austriacy" - odrzekłem. "Nie, bracie, to jest wojsko ukraińskie, bo na czapce zamiast odznaki austriackiej - mają trójkolorową elipsę ukraińską (niebieską, żółtą i zieloną). Wojskowi, co chodzą z karabinami jakby do strzału, a na Magistracie powiewa w tych samych kolorach chorągiew". Z wiadomością tą zaraz pobiegłem do o. Gwardiana o. Pawła Pelczara. Z wielkim zaciekawieniem i zakłopotaniem przyjął tę ciekawą wiadomość.
W godzinach popołudniowych dało się już słyszeć sporadyczną strzelaninę w południowej części miasta. Jak się dowiedzieliśmy, strzelanina pochodziła z ul. Sienkiewicza, ze szkolnego budynku im. Sienkiewicza, gdzie zebrało się kilkunastu chłopców poniżej lat 18, wszelkie wejścia zabarykadowali i poczęli strzelać do patrolującego wojska ukraińskiego. Zaraz wywiązała się obustronna strzelanina, ale strona zaczepna była raczej po stronie polskich chłopców. Niebawem do młodzieńców tych dołączyli się kolejarze i w szyku bojowym wyszli już na ulicę miasta. Tutaj rozpoczął się "front", w którym Polacy, aczkolwiek niedozbrojeni w małej liczbie, zdobywali kamienicę po kamienicy, ulicę po ulicy.
Pewnego poranka przyprowadził do naszego kościoła ukraiński żołnierz księdza wikarego z parafii św. Marii Magdaleny, zabranego jako zakładnika. Owych zakładników trzymano w koszarach wojskowych przy ul. Kurkowej. Osobliwie to wyglądało, jak podczas odprawianej Mszy św. obok ołtarza stał żołnierz z karabinem, pilnując zakładnika-księdza. Po Mszy św. poczęstowaliśmy śniadaniem obydwu. Księdzu wikaremu daliśmy też nieco ciepłej bielizny, płaszcz i kapelusz, zabrany był bowiem bez przyodziewku.
Z każdym dniem "front" zbliżył się ku wschodniej części miasta, znaczony nowymi pożogami i strzałami karabinów. Ok 20 listopada, ni stąd ni zowąd, poczęły padać pociski armatnie w okolicy naszego klasztoru. Jak się dowiedzieliśmy niebawem, były to strzały "naszych", celowane na budynek "Kurków", gdzie miał się mieścić Rząd Ukraiński. Widziałem, jak celne były strzały, bo większość wpadała do wnętrza, wyrywając okna z futrynami i burząc wnętrza. Klasztor nasz, a zwłaszcza kościół był przez te ostrzeliwanie narażony. Kule armatnie często padały niedaleko budynków, ale żadna z nich nie trafiła ani w klasztor ani też w kościół. Wiele natomiast kulek karabinowych padało na budynki i do cel zakonnych. Prawie we wszystkich oknach strony południowej były wybite szyby. Najwięcej może narażone były okna do cel naszego ówczesnego o. Prowincjała Alojzego [Karwackiego]. O. Prowincjał wcale nie ruszał się ze swego mieszkania. Jedno okno w celi, w której sypiał, zastawił siennikiem, by jakaś kulka go nie dosięgła i spokojnie pisał przy biurku. (O. Alojzy napisał wiele swych prac z dziedziny historii naszych klasztorów w Polsce). Podziwiałem jego odwagę i spokój.
Klasztor nasz korzystał z bardzo szczupłej gazetki, pisanej "po tamtej stronie" na maszynie, pt. "Pobudka". Prawie codziennie zjawiała się w zakrystii pewna siostra zakonna i z ukrycia wydobywała jednokartkową "Pobudkę", w której w wielkich skrótach podawane były najświeższe wydarzenia z frontów, mianowicie: takie, a takie zdobyliśmy pozycje, tyle a tyle wzięliśmy jeńców, to a to zdarzyło się po tamtej stronie itp. Ja, biegnąc z tą gazetką do o. Gwardiana, przeczytawszy na prędce gazetkę, oddawał mi ją, bo kolporterka niecierpliwie czekała, aby móc dalej ją ponieść.
[...]. Żołnierze ukraińscy i Milicja Obywatelska - ukraińska (składająca się przeważnie z Żydów) - okazywali coraz więcej zdenerwowanie, a ruch na ulicach uciszał się i zamierał. Widać było, że zbliżają się ostateczne rozgrywki i nadchodzi wyswobodzenie z okupacji.
22 listopada 1918 r., kwadrans przed 6-tą - jak zwykle - otwarłem kościół. Zauważyłem zaraz, że na ul. Franciszkańskiej, jak i na pobliskich ulicach, panuje jakiś dziwny spokój, mimo że już poczęło robić się "szarawo" na świecie, na ulicach nie widziało się nikogo. Nadszedł też wkrótce o. Maurycy Madzurek, który pełnił wówczas obowiązki kapelana w Szpitalu Zakaźnym na ul. Piekarskiej (przy cmentarzu Łyczakowskim). Powiedziałem mu, że na ulicach miasta - po wczorajszych strzelaninach - dzisiaj panuje zupełna cisza, która dużo daje do myślenia. Na taką uwagę o. Maurycy sam nie wiedział co począć: iść w nieznane czy też nie narażać się na jakie ukryte niebezpieczeństwo. Jednak obowiązek kapelana zwyciężył i nałożywszy sobie na rękaw płaszcza opaskę Czerwonego Krzyża - już miał odchodzić, gdy wtem dały się słyszeć chłopięce głosiki z ulicy: "Janek, daj spokój, nie strzelaj, to księża!". I w tej chwili podeszło do nas 3 wyrostków i jedna dziewczyna z karabinami zwróconymi do nas, pytając: są tu gdzie Ukraińcy? Odpowiedzieliśmy, że w tej dzielnicy od kilku godzin panuje zupełna cisza. Zaraz też nasze "żołnierzyki" ruszyli nieco w górę na ul. Kurkową, aby gonić i wypędzać wroga. Za chwilę znowu nadbiega jakaś grupka chłopców i pytają o wroga.
Tymczasem rozwidniało się już na dobre. Podnieceni ostatnimi wydarzeniami, coraz częściej wylatywaliśmy na ulicę, podziwiając "brzydkość spustoszenia". Oto na ul. Karmelitańskiej leżał zabity człowiek, obok rozciągnięty leżał koń, wóz wywrócony. Dalej znowu kilku zabitych, a czym bliżej rynku, tym więcej spotykało się trupów tak polskich, jak i ukraińskich, tramwajów wywróconych latarni gazowych i wybojów od granatów na ulicach. Zaraz po Mszy św. niektórzy ojcowie i bracia wyszli oglądać te okropne skutki bratobójczych walk. Najwięcej spustoszony i jeszcze palący się był gmach "Sejmu Galicyjskiego", później jeden z wydziałów Uniwersytetu Jana Batorego, przy Ogrodzie Jezuickim. Poczta Główna zionęła zgliszczami, była bowiem spalona przy natarciu oddziałów polskich. Lecz mimo tych okropności, w sercach naszych było radośnie, bo Ojczyzna nasza zmartwychwstała!
Z każdym dniem spodziewaliśmy się poboru urzędowego do wojska, bo do tego czasu w obronie miasta brali udział tylko sami ochotnicy. Ja jako 19-letni młodzieniec stawałem kilkakrotnie do "asenterunku" w wojsku austriackim, ale za każdym razem jakoś udawało mi się wymigać od pójścia do wojska [...].
Nie wiadomo z jakich względów i pobudek (może z braku żywności, bo klasztor nie był wcale zaopatrzony w tym roku na zimę) o. Gwardian Paweł Pelczar kilkakrotnie zwracał się do nas (mnie i Piusa) ze słowami: "Panie łaskawy - poszlibyście fratres bronić Ojczyzny". Zaraz też jako pierwszy ochotnik poszedł lwowianin br. Konrad (słuchy o nim do dzisiaj zaginęły. Prawdopodobnie zginął w obronie Lwowa). Następnymi ochotnikami byliśmy ja i br. Pius. Nieco później poszedł czwarty br. Damian i 2 kleryków-nowicjuszów wprost uciekło z klasztoru do wojska.
Do Komisji Poborowej zgłosiliśmy się jako ochotnicy, gdzie zaraz nas przyjęto i przydzielono do Okręgowego Szpitala Wojskowego na ul. Łyczakowskiej. Mundury wojskowe dali nam dopiero po kilku dniach i nowe czapki "maciejówki", i odstawiono na ul. Kurkową do wielkiego gmachu dawnej Bursy Ukraińskiej. Tam zorganizowano kursy sanitarne, które trwały bardzo krótko, bo sił było niezwłocznie potrzeba na front czy do szpitali. Obydwu nas wcielono do Szpitala Czerwonego Krzyża, który był urządzony w szkole św. Antoniego przy ul. Łyczakowskiej. Br. Piusa, jako fachowego kucharza, zrobiono szefem kuchni szpitalnej, a mnie do usługi chorych.
Personel w tym szpitalu był całkowicie obsługiwany przez świecki personel, tj. Dyrektor internista dr Wychowski, prymariuszem był chirurg dr Leńko i do pomocy był medyk Radnicki. Przełożoną sióstr - p. Augustynowiczowa, i kilka innych, których nazwisk już nie pamiętam. Przychodnim kapelanem był słynny kaznodzieja lwowski ks. Dziędzielewicz. Sal było kilka, łóżek ok. 200. Kierownikiem szpitala był p. Foit. Później nieco przydzielono oficera wojskowego i sierżanta p. Wyszyńskiego. Praca i służba moja w wojsku, w szpitalu, układała się bardzo dobrze. Byliśmy dobrze sytuowani i poważani. Gaże wojskowe mieliśmy nawet bardzo wysokie i do tego 50 papierów dziennie (dramek). Później nieco obcięto pobory i zmniejszono przydział papierów, lecz mimo to i tak dobrze byliśmy sytuowani. Wyżywienie szpitalne: często mięso, a nawet ryż, którego nie jadaliśmy od kilku lat. Lecz mimo to zawsze tęskniłem za życiem klasztornym. Czułem się jak ryba wyciągnięta z wody. Stacjonowaliśmy blisko klasztoru, więc nic dziwnego, że często zachodziliśmy do niego.
Niebawem urządziłem w szpitalu z jednego pokoiku kapliczkę szpitalną, gdzie w niedzielę i święta bywała Msza św. i słuchanie spowiedzi chorych i personelu. Po wypędzeniu Ukraińców ze Lwowa, wojsko polskie stanęło na przedmieściach miasta, nie mając sił i sprzętu do pędzenia wroga aż na krańce miasta. Ponieważ Lwów był zewsząd otoczony przez nieprzyjaciół, wszystkie wodociągi znalazły się po stronie nieprzyjacielskiej, które zostały od miasta odcięte, a ludność miasta została skazana na brak wody. Szczęście, że stare wodotryski, których było kilka w całym Lwowie, miały swe źródła na miejscu i te właśnie wodotryski były jedynymi źródłami dla prawie 350.000 miasta! Nie było również światła elektrycznego. Później nieco zdołano odbić elektrownię, lecz ta też często zawodziła, będąc bądź odbijana, bądź też uszkadzana. Bywało nieraz, że pilne i ciężkie operacje robiono przy lampie naftowej lub nawet świeczkach.
Najwięcej dał się odczuć brak żywności dla ludzi i paliwa. Wiele przecież ludzi nie było zaopatrzonych w węgiel. Z konieczności palono wówczas mniej potrzebne sprzęty domowe, parkany (szpital nasz ta zrobił) itp. przedmioty z drzewa. Od czasu do czasu nadchodziły prowianty z zachodu, tj. od strony Przemyśla, bo tej linii kolejowej szczególnie strzeżono. Nasz szpital - trzeba przyznać, był zawsze zaopatrzony. Nie przypominam sobie, aby były tu jakie większe braki. Później zaś napływały różne dary z Ameryki i naszych miast zachodnich, jak Poznań (ubrania, bielizna) i innych dzielnic.
Ukraińcy, otoczywszy miasto wokół (strzeżono głównie linii kolejowej Lwów - Przemyśl, aby mieć łączność z Macierzą), usadowili się na najlepszych pozycjach, jak np. na Czartowskiej Skale pod Winnikami, skąd armatkami strzelano na otwarte miasto. Strzelano więc gdzie popadło, a nawet celowano w miejsca, gdzie wiedzieli, że ludność cywilna tam właśnie się gromadzi, tj. na owe wodotryski, a nawet na kościoły, szpitale (kilkakrotnie kościół św. Elżbiety był ostrzeliwany) i tam zabijano i raniono niewinnych ludzi. W nasz szpital uderzył szrapnel w salę ciężko chorych niewiast, w Boże Narodzenie w południe! Całe szczęście, że eksplodował on na strychu, a w sali wyrwał wielką dziurę. Panika była wielka! Wiele ciężko chorych, po operacji kobiet pospadało z łóżek, włócząc się po podłodze ku drzwiom - doznały wielkich porażeń i uszkodzeń. Inne, przykute do łoża, ponakrywały się kocami - czekały śmierci.
Na wiosnę w tymże roku przysłano na głównego dowódcę gen. Iwaszkiewicza. Wiadomość tę ludność przyjęła z wielką radością, spodziewając się pokonania wroga i polepszenia warunków bytu, które tak przez 4-letnią wojnę jak i wielomiesięczne oblężenie bardzo dotkliwie odczuwała. Z objęciem władzy przez nowego Komendanta wiele krążyło wśród mieszkańców Lwowa dykteryjek i gadek, ile było w nich prawdy - nie wiem. Wśród nich była i taka: Gen. Iwaszkiewicz zawezwał do siebie ówczesnego Prezydenta miasta p. Neumanna. Ten wszedłszy do gabinetu generała przedstawia się mu podając rękę. Generał ręce swe cofnął do tyłu i zapytał: gdzie są owe dary żywności, które od niedawna regularnie nadchodzą z zachodu? - Proszę i żądam, aby niezwłocznie wydano je ludności! Krótka audiencja, ale wymowna... Nazajutrz widziało się na rogach ulic porozwieszane afisze, ogłaszające, że w tych dzielnicach i w lokalach będzie rozdawana żywność dla mieszkańców miasta.
Inna: Gen. Iwaszkiewicz, przybywszy do Lwowa, przybył pieszo do Komendy Miasta z plecakiem na ramionach. Zaczepiony przez posterunek, odpowiedział: jestem Gen. Iwaszkiewicz, proszę zaprowadzić mnie do Głównej Komendy. Po przedstawieniu się, zaraz zauważył, że za dużo w Komendzie jest różnych oficerów. Zostawił ich niewielu, a resztę posłał na front.
Przełożona sióstr pielęgniarek była [...] p. Augustynowiczowa, osoba o szerokich znajomościach i od niej to niejedno dowiedziałem się przedwcześnie.
Od niej dowiedzieliśmy się (w tajemnicy), że główna ofensywa na nieprzyjaciela rozpocznie się nad ranem w Wielką Niedzielę. Ja zaś pobiegłem do klasztoru do o. Gwardiana i opowiedziałem (też w wielkiej tajemnicy) o jutrzejszej ofensywie. Tajemnica się sprawdziła! Wczesnym rankiem budzimy się, przerażeni ogromną kanonadą na wschodnich częściach frontu, tj. okolice Pohulanki, Winnik i Krzywczyc. Tam właśnie skierowano największe siły, aby nieprzyjaciela wyrzucić z najbardziej niebezpiecznego miejsca, tj. Czartowskiej Skały, z której najwięcej bito strzałami armatnimi na Lwów. Po kilku godzinach Lwowskie Dzieci zdobyły ten ważny punkt i już stopniowo walki posuwały się miarowo coraz dalej ku wschodowi.
Do historyków należy spisywanie i ocenianie bohaterstwa młodzieży polskiej tak męskiej, jak i żeńskiej, a w szczególności lwowskiej - i na pewno nie jedna wyszła już o tych bitwach książka i ocena o tych niesłychanych dziejach świata, dowodach męstwa niewiast i dzieci. Ja tylko stwierdzam to, co sam widziałem i przeżywałem.
W naszym szpitalu byli ranni żołnierzyki, ok. 16 lat liczący. Były też dziewczęta-żołnierze w tymże wieku. Nieraz, mając czas, chodziliśmy na pogrzeby tych młodocianych "Orlątek", gdzie przy strzałach i świstach kulek odprowadzaliśmy ich, po kilku czy nawet kilkunastu naraz, na wieczny odpoczynek na cmentarz Łyczakowski. Łzy nasze skrapiały te zwykłe często źle zbite z desek trumny, spod wieka których zwisały na zewnątrz kosmyki włosów.
Po przeszło rocznej niewoli i oblężeniu przez Ukraińców życie powoli we Lwowie wracało do normalnego trybu. Nieprzyjaciela stale pędzono na wschód i powoli likwidowano rozproszone w nieładzie kompanie i oddziały.
My również, tj. br. Pius i ja, rozpoczęliśmy czynić starania o zwolnienie nas z wojska, tym bardziej, że nasz Szpital Czerwonego Krzyża poczęto likwidować. Br. Piusowi jako starszego rocznika poszło to dość gładko, mnie natomiast poborowemu stawiano wielkie trudności. Musiałem więc robić starania nawet u samego dowódcy miasta, p. pułkownika Niedzielskiego. Chciałem bowiem jak najprędzej opuścić wojsko, a czym prędzej powrócić do ukochanego klasztoru i życia zakonnego. Wreszcie, przy końcu 1919 r. udało mi się uzyskać zwolnienie i powróciłem radosny do klasztoru, gdzie znowu powierzono mi funkcję zakrystiana przy naszym kościółku we Lwowie.
Oprac. Fundacja Niepokalanej / Archiwum Niepokalanowa
Źródła:
- Św. Maksymilian M. Kolbe, Pisma (część I i II), Niepokalanów [2007, 2008].
- Archiwum Niepokalanowa.
- Claude R. Foster, Rycerz Maryi. Misja i męczeństwo św. Maksymiliana Marii Kolbego, Niepokalanów 2007.
- Encyklopedia staropolska/Franciszkanie w Polsce - pl.wikisource.org
- Franciszkanie we Lwowie - antoni.lviv.ua/pl
- Gogola Z., Dzieje franciszkanów w Polsce prowincji św. Antoniego i bł. Jakuba Strzemię, Kraków 2004.
- Historia świątyń rzymskokatolickich - kuriergalicyjski.com
- Historia Zakonu - franciszkanie.net
- Kantak K., Franciszkanie polscy T.1 1237-1517, Kraków 1937.
- Kantak K., Franciszkanie polscy T.2 1517-1795, Kraków 1938.
- Kościół Świętego Antoniego we Lwowie - pl.wikipedia.org
- Lwów. Klasztor św. Franciszka z Asyżu - franciszkanie.pl
- Marecki J., Konwent kapucynów we Lwowie-Zamarstynowie (1903-1946) - czasopisma.upjp2.edu.pl
- Papée F., Historia miasta Lwowa w zarysie, Lwów-Warszawa 1924 - lwow.com.pl
- Rusecki I., Z dziejów ojców bernardynów w Polsce 1453-2003, Łódzkie Studia Teologiczne 2002-2003.
- Sperka J., Książę Władysław Opolczyk wobec Lwowa - dspace.nbuv.gov.ua
- Treszkowa J., Lwów w życiu błogosławionego Maksymiliana M.Kolbe, Biuletyn, 1971, nr 21.
- Zarys historii Lwowa od średniowiecza po czasy współczesne - ziemiewschodnie.pl