Nie krocz za mną
WYZWOLENIE
"ONA ZETRZE GŁOWĘ TWOJĄ"...
(...)
Po roku zatrudnienia mój państwowy i zarazem elitarny pracodawca stwierdził, że aby uniknąć płacenia podatków nie chce mi przedstawiać umowy na czas nieokreślony, dlatego nie podpisuje jej również na kolejny miesiąc i kilka dni - obiecuje natomiast, że kiedyś zatrudni mnie znowu, tak jakbym była nowym pracownikiem. Z jednej strony było to czymś fatalnym, bo nie było pewności, że dopełni obietnicy, ale z drugiej strony także czymś świetnym, bo miałam wakacje. O ile podczas pracy bałam się dużo modlić, aby nie uszczuplać swojej przytomności i przez to być mniej wydajną, to skoro tylko nadszedł ten wolny czas, docisnęłam "gaz do dechy".
Był to okres, gdy zaczęłam korzystać z internetu. W nim znalazłam wiadomości o Rycerstwie Niepokalanej, które bardzo przemówiło do mojego serca. Postanowiłam więc rozpocząć wewnętrzne przygotowania, aby do niego wstąpić i dlatego wysłałam pismo do Niepokalanowa z prośbą o przyjęcie. Teraz pozostawało poczekać na odpowiedź. W tym kontekście muszę dodać, że pisma św. Maksymiliana Marii Kolbe mają pewien ton wypowiedzi, który bardzo mi odpowiadał, dlatego chciałam poczytać ich więcej. Wypożyczyłam i przywiozłam taksówką do domu maszynopisy wszystkich możliwych pism świętego, jakie znalazłam w bibliotece. Były to surowe materiały bez komentarza i po prostu czytałam wszystko jak leci. Zatrzymywałam się czasami, aby się nad czymś zastanowić, albo dlatego, że ze względu na trudności duchowe nie mogłam czytać dalej. Listy świętego były moim pokarmem podczas tego urlopu. Szczególnie utkwił mi w pamięci fragment zapisków z ćwiczeń duchownych z roku 1915:
Cel twój - chwalić, czcić i służyć Panu Bogu i przez to zbawić duszę. Służyć to jest: chcieć, czego Pan Bóg chce. Nic łatwiejszego jak dobra wola; by mieć dobrą wolę. I tego tylko chce P. Bóg. To więc przyczyną każdej czynności; reszta - środkiem. [...] ilekroć uczynisz znak krzyża świętego: 1) poddaj sąd, 2) serce, 3) wolę, 4) barki do znoszenia ciężaru pracy na chwałę Bożą przez dobro Zakonu, Kościoła i zbawienia dusz; 5) amen - niech się tak stanie.
Siedziałam więc w tej depresji i czyniłam znaki krzyża myśląc o tym. W końcu przyszedł list z "dyplomikiem" od Rycerstwa. Z trudem przeszłam odległość kilku przystanków dzielącą mnie od kościoła Św. Józefa na ulicy Deotymy, gdzie ma miejsce całodobowa Adoracja Najświętszego Sakramentu. Był to w tamtym roku kościół szczególnych łask związanych z Rokiem Jubileuszowym 2000. Tam, najuroczyściej jak potrafiłam, odczytałam treść zawierzenia:
Akt poświęcenia się Niepokalanej świętego Maksymiliana Kolbe
Niepokalana, nieba i ziemi Królowo, Ucieczko grzesznych i Matko nasza najmiłościwsza. Ty, której Bóg cały porządek miłosierdzia powierzyć raczył, ja niegodna grzesznica, rzucam się do stóp Twoich kornie błagając, abyś mnie całą i zupełnie za rzecz i własność swoją przyjąć raczyła i uczyniła ze mną, wraz ze wszystkimi władzami mej duszy i ciała, i z całym mym życiem, śmiercią i wiecznością, cokolwiek Ci się podoba. Użyj także, jeżeli zechcesz, mnie całej bez żadnego zastrzeżenia, do dokonania tego, co o Tobie powiedziano: "Ona zetrze głowę twoją", jako też: "Wszystkie herezje samaś zniszczyła na całym świecie", abym w Twoich niepokalanych i najmiłościwszych rękach stała się użytecznym narzędziem do zaszczepienia i jak najsilniejszego wzrostu Twej chwały w tylu zabłąkanych i obojętnych duszach, a ten sposób do jak największego rozszerzenia błogiego Królestwa Najświętszego Serca Jezusowego; albowiem gdzie Ty wejdziesz, tam łaskę nawrócenia i uświęcenia wypraszasz, przez Twoje bowiem ręce wszelkie łaski Najsłodszego Serca Jezusowego na nas spływają.
Dozwól mi chwalić Cię, Panno Przenajświętsza.
Daj mi moc przeciw nieprzyjaciołom Twoim.
Wiedziałam, że istnieje wiele różnych aktów poświęcenia się Maryi Niepokalanej. Ten jednak szczególnie do mnie przemawiał i postanowiłam obrać go za najważniejszą modlitwę swojego życia. Po pierwsze akt ten, jak i ogólnie pisma o. Maksymiliana, zawierały ducha odwagi i pewnej bezkompromisowości w całościowym poświęceniu się Panu Bogu. Przeważnie ludzie, z którymi miałam okazję osobiście rozmawiać, ciągle się wahali, byli ostrożni, starali się zachowywać w sposób wyważony. Ojciec Maksymilian z kolei słusznie nazywany jest "szaleńcem Niepokalanej" i ja z tego jego szaleństwa potrzebowałam ciągle czerpać. Nie dość, że on w ten sposób pisał i mówił, to na dodatek swoją męczeńską śmiercią udowodnił, że traktuje to wszystko poważnie i wytrwał w tym do końca. Czułam się głodzona, zabijana przez to mroczne dziedzictwo i widziałam w tym podobieństwo do sytuacji mordowania w celi śmierci przez esesmanów. Pan Bóg ostatecznie nie dopuścił jednak do mojej śmierci, bo w swojej Bożej Opatrzności miał inne plany, niemniej ja miałam realne poczucie duchowego umierania i szukałam w tych chwilach wsparcia w postawie radykalizmu.
Podobało mi się w akcie, który wyrzekłam, słowo "dozwól" - "Dozwól mi chwalić Cię, Panno Przenajświętsza". Ja chwilami nie mogłam się modlić, dlatego prosiłam, aby ten stan minął. Wiedziałam, że Bóg to może sprawić. W innym piśmie o. Maksymiliana powiedziane jest to jeszcze mocniej:
Dozwól mi chwalić Cię, Panno Przenajświętsza.
Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił.
Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował, cierpiał, wyniszczył się i umarł.
Dozwól, bym do Ciebie cały świat przywiódł.
Dozwól, bym się przyczynił do jeszcze większego, do jak największego wyniesienia Ciebie.
Dozwól, bym Ci przyniósł taką chwałę, jakiej jeszcze nikt Ci nie przyniósł.
Dozwól, by inni mnie w gorliwości o wywyższenie Ciebie prześcigali, a ja ich, tak by w szlachetnym współzawodnictwie chwała Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz szybciej, coraz potężniej, tak jak tego pragnie Ten, który Cię tak niewysłowienie ponad wszystkie istoty wyniósł.
W Tobie jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg niż we wszystkich Świętych swoich.
Dla Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu powołał. Skądże mi to szczęście?
O dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza [8].
W wypowiedzianym przeze mnie akcie podobała mi się też totalność poświęcenia się Panu Bogu: "abyś mnie całą i zupełnie za rzecz i własność swoją przyjąć raczyła". Stanowczo pragnęłam zamiany, nie chciałam być narzędziem w ręku złego ducha. Sądziłam, że w określeniu: "wszystkie władze mej duszy i ciała" zawierają się też te moje "dary", z którymi nie wiedziałam, co robić i czym one są. Bo czym mogły być? "Władzami duszy" lub "władzami ciała"? Od tego momentu już nie dbałam, czym to dokładnie jest. Dalsze słowa aktu oznaczały, że to Bóg jest pokonującym herezje. W tamtej chwili bardzo chciałam coś uczynić, na siebie wziąć jakąś odpowiedzialność czy walkę ze złem. Ale czułam się od tego powstrzymywana. Po pierwsze z powodu depresji, w której się znajdowałam, a po drugie tłumaczyłam sobie, że muszę czekać na objawienie się Woli Bożej. Cokolwiek bowiem Bóg pozwoli mi kiedyś w tej dziedzinie uczynić, już w tej chwili wkładałam w ręce Matki Bożej. "Użyj także, jeżeli zechcesz, mnie całą bez żadnego zastrzeżenia, do dokonania tego, co o Tobie powiedziano: «Ona zetrze głowę twoją», jako też: «Wszystkie herezje samaś zniszczyła na całym świecie», abym w Twoich niepokalanych i najmiłościwszych rękach stał się użytecznym narzędziem". Trafiało też do mojego serca to, iż akt obejmował "całe życie, śmierć i wieczność"; zwłaszcza w słowie "wieczność" zawierała się tajemnica poprzednich pokoleń i mojej przyszłości. Uważałam za bardzo piękne, iż mogę poświęcić Panu Bogu coś więcej niż teraźniejszość i zdobyć się na szaleństwo oddania wszystkiego.
Czułam, że problem różnic i podobieństw między mną i ks. Klimuszką jest bardzo poważny i w tamtym momencie nierozwiązywalny. Ciągle natrafiałam na jego zwolenników, a więc ludzi, którzy byli kompletnie zamknięci na moją argumentację i absolutnie nie dopuszczali do siebie myśli, abym mogła mieć rację chcąc się wyzwolić z jasnowidzenia. "Ksiądz Klimuszko miał wrodzone zdolności i ty też masz je wrodzone, czyli powinnaś to zaakceptować i tak służyć ludziom". O tych rzeczach mówiono ciągle w sposób odwlekający, że "kiedyś" zostaną one zbadane i wyjaśnione. Ja jednak nie mogłam czekać na żadne "kiedyś", bo czułam, że umieram od tego tu i teraz.
Nie mogłam wbrew własnemu sumieniu, przez grzeczność dla jakiegoś nieżyjącego już księdza z dalekiego miasta Elbląga, którego nie poznałam, postępować wbrew doświadczeniom mojego własnego życia. Ta sprzeczność między posłuszeństwem względem duchownych propagujących jasnowidzenie ks. Klimuszki a głosem własnego serca rozdzierała mnie. Natychmiast potrzebna mi była jasna odpowiedź Kościoła, jednak nie dostawałam jej. Zatem prosiłam Pana Boga wprost: "Pomóż mi, pomóż", ale też konkretnie św. Maksymiliana: "Pomóż mi, przecież o. Klimuszko był twoim seminarzystą, znałeś go. Ja mam dziś kłopot, bo ze względu na niego nie wierzą w moje cierpienie. Pomóż mi, proszę, bo mnie to wykończy".
Codziennie chodziłam do kościoła modląc się dziękczynnie za złożenie aktu, za to, że Pan Bóg dosłownie "dozwolił mi chwalić Pannę Przenajświętszą", bo już wtedy doznałam pewnej ulgi, iż mogłam to w miarę bezboleśnie robić. Któregoś razu, gdy szłam z kościoła do przystanku przy ulicy Górczewskiej, odniosłam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Odwróciłam się. Był to zakonnik, z wyglądu bardzo podobny do świętego ojca Maksymiliana.
Kilka sekund staliśmy tak w milczeniu i spoglądaliśmy na siebie. Po chwili on pewnym, jednoznacznym gestem - tak jak to robią błogosławiący kapłani - uczynił w powietrzu znak krzyża, po czym odwrócił się i odszedł w kierunku kościoła. Nie uwierzyłam, że to faktycznie mógł być święty. Tyle już razy w życiu byłam okłamywana przez duchy, że właściwie mogło mi się ukazać cokolwiek i nauczona byłam traktować to z obojętnością, uważając za kolejną "bańkę" zrobioną z tego samego szatańskiego mydła. Nie uwierzyłam, że to On, ale i nie dostałam od niego za tę niewiarę - tak jak to było w przypadku wszystkich innych duchów, które nieraz udawały nawet samego Boga i stanowczo domagały się wiary w siebie - żadnej "reprymendy". Jestem więc w stanie, aczkolwiek ostrożnie i nie przywiązując do tego zbyt wielkiej wagi, dopuszczać, że był on jednak prawdziwym przybyłym z Nieba Świętym. Umocnił, przypieczętowując zwykłym kapłańskim błogosławieństwem, to, o czym i tak wiedziałam, że otrzymuję w chwili wstąpienia do Rycerstwa Niepokalanej i modlitwy w kościele w czasie Jubileuszu - a więc odpust, likwidujący skutki grzechów.
Księża, z którymi rozmawiałam, nawet jeżeli pochylali się nade mną z troską i w swoich poradach byli dość trafni, słuchali mnie jednak raczej jak ciekawej osoby, nie czyniąc przy tym tak prostych i jednocześnie zwyczajnych gestów jak błogosławieństwo. A ono naprawdę było mi niezbędne. Tak więc święty o. Maksymilian, wyraźnie przeze mnie w modlitwach o tę pomoc proszony, pomógł mi w sposób prosty, pokorny i przy tym bardzo właściwy. Najpierw, swoim zwyczajem, dając działać swej Pani Maryi Niepokalanej, a potem jedynie przypieczętowując to, co rozpoczęła Ona mocą swojego Chrystusowego kapłaństwa.
Był to faktycznie i zarazem dosłownie "odpust zupełny", to znaczy tego rodzaju zły stan, jaki był do tej pory, już nigdy nie powrócił.
Po tym niespodziewanym błogosławieństwie "spadło" ze mnie moje ciało astralne, względem którego jeszcze od dzieciństwa tworzyłam skomplikowane teorie zastanawiając się, czym ono jest; dzieląc światła na dobre i złe. Te wszystkie podziały i założenia to była bzdura. Dzięki temu błogosławieństwu ono po prostu całe spadło pod ziemię. To, co podawało się za dusze zmarłych osób, które wcześniej wnikały we mnie niczym piasek do perłopławu, nudząc opisami dokonanych na nich zbrodni i zabiegając, abym o nich mówiła światu, znikło bez śladu. Tak samo zmęczenie, myśli bluźniercze, nadmiar wiedzy, obciążenia pamięci ciemnymi cudzymi czynami, widzenie ciała astralnego u innych osób - to również znikło. Wszystko, co tylko z rzeczy nadprzyrodzonych potrafię nazwać i sobie przypomnieć, że to miałam, po prostu znikło! Jeżeli wydarzenia, które przeżyłam w USA, a więc owo przebicie, inicjacyjne przekłucie, sprawiły, że powstała we mnie jakby szczelina, przez którą to wszystko się dostawało, to ta szczelina również się zrosła. I to nie tak, że wszystko wróciło do stanu sprzed wyjazdu - rzeczywiście dano mi nowe ciało, tak jakby po zmartwychwstaniu.
Od tej pory, jeżeli już zdarzały się jakieś zjawiska nadprzyrodzone, to tylko wokół mnie, i to niewspółmiernie rzadziej, nie dotykając już mojego serca. Trudno mi to wszystko wyrazić, ale to naprawdę spora różnica między posiadaniem duchów w swoim wnętrzu a ich działaniami na zewnątrz.
W myślach wracałam po tym wszystkim do wzmiankowanego już wcześniej cytatu: "Jeżeli Jezus Chrystus nie zmartwychwstał, to aż dotąd żyjemy we własnych grzechach". Ja już wiem, że On zmartwychwstał i nie siedzę nadal w swoich dziedzicznych grzechach, bo na sobie doświadczyłam, że dano mi jakby nowe ciało. Narodziłam się w Chrystusie na nowo, bez wcześniejszych obciążeń, jako uczestnicząca w Jego Zmartwychwstaniu.
Obciążenie okultystyczne według Bożej sprawiedliwości być może działałoby do samego końca dziejów, aż do zmartwychwstania ciał, które z kolei mogłoby stać się dla mnie zmartwychwstaniem na potępienie, jednakże - według Miłosierdzia - Zmartwychwstanie jest darem dostępnym nam codziennie. Nie potrafię w sposób atrakcyjny teologicznie nazwać tego, co otrzymałam, jaki tam warunek spełniłam i co się właściwie stało, ale po owocach tego wydarzenia wiem, że otrzymałam nowe życie i to otrzymałam je w obfitości.
Zobaczyłam swoją sytuację w wyzwolonym niewolniku, opisywanym w proroctwie Izajasza, do którego treści nawiązywała teologia Roku Jubileuszowego 2000 (Iz 61,1n):
Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski Pańskiej i dzień pomsty naszego Boga; aby pocieszać wszystkich zasmuconych, by rozweselić płaczących na Syjonie, aby im wieniec dać zamiast popiołu, olejek radości zamiast szaty smutku, pieśń chwały zamiast zgnębienia na duchu. Nazwą ich terebintami sprawiedliwości, szczepem Pana dla Jego rozsławienia. Zabudują prastare rumowiska, podniosą z gruzów dawne budowle, odnowią miasta zburzone, świecące pustkami od wielu pokoleń. Wydarzyło się wówczas kilka dobrych rzeczy...
[8] Św. M. M. Kolbe, Pisma, t. VII, 1170.