Upragnione spotkanie...
Zaraz po przybyciu do Niepokalanowa Br. Innocenty bardzo interesuje się, jak wielu młodych braci, osobą założyciela i wielkiego misjonarza Japonii, o. Maksymiliana Kolbego. Wszyscy o nim opowiadają, piszą, wspominają, tęsknią za nim, wyglądają jak na proroka i ojca. Udziela się ta atmosfera szczególnie Br. Innocentemu, który jak o. Kolbe, całym sercem przylgnął do Niepokalanej. Pragnął więc go nie tylko ujrzeć, ale uczyć się od niego doskonałego życia zakonnego i doskonałej miłości do Maryi. Wreszcie nadszedł ten ważny dla Niepokalanowa moment, gdy o. Kolbe powrócił z misji w Japonii na stałe do Polski i do Niepokalanowa, by zostać jego przełożonym i ojcem dla licznej już wówczas gromady młodych ludzi, jak określał to Br. Innocenty, oraz wielu wprawionych zakonników, których opuścił przed sześciu laty wyjeżdżając do Kraju kwitnącej wiśni.
Dzień 23 czerwca 1936 roku otwiera się w Niepokalanowie nowy rozdział misji klasztoru i Rycerstwa Niepokalanej. Bracia wyczekują na pierwsze, dla niektórych tylko po latach, spotkanie z o. Kolbem, który przyjechał samochodem z Warszawy. Wielu zapamięta ten dzień do końca życia. Pamiętał go także i Br. Innocenty, który zazwyczaj swą opowieść o św. Maksymilianie rozpoczynał formułką: Pierwszy raz o. Maksymiliana spotkałem w Niepokalanowie 23 czerwca 1936 roku, gdy... Oto co Br. Innocenty pamiętał z owego dnia jeszcze 28 listopada 1992 roku: Pierwsze moje spotkanie z o. Maksymilianem miało miejsce 23 czerwca w 1936 roku, gdy on po sześcioletniej pracy na misjach w Japonii powrócił do Polski. Witaliśmy go na placu klasztornym, wewnątrz, przed figurą Niepokalanej. Ponieważ wiele już słyszałem od starszych braci, z listów, które pisał w podróży, wprost byłem tak zainteresowany, zaciekawiony, chciałem wszystko uchwycić oczami, całą swoją osobą.
Zauważyłem: wysiadał z samochodu ciężarowego, jaki wtedy mieliśmy, widać było, że jest zmęczony, cały miesiąc podróżował okrętem, widać, że był... taki utrudzony, a jednocześnie jakaś tryskała z niego radość. Zauważyłem: kapelusz miał dosyć zniszczony, znoszony, laska - taki zwykły prosty kij, ale u niego to jakoś pasowało, nie raziło.
Entuzjazm, z jakim niepokalanowianie witali swego ojca utrwalił się także w kilku fotografiach, jakie z tego dnia pojawiały się w prasie oraz stały się cenną pamiątką uczestników tego historycznego wydarzenia. Witał się z wszystkimi bardzo serdecznie. I od tej chwili utrwaliło się we mnie takie jakieś niezatarte przekonanie: ten człowiek jest szczęśliwy. Był bardzo radosny i czuło się, że jest ogromnie dobry, żywy, energiczny, miły... no taki swój. Tak witaliśmy go, jak dzieci witają ojca po dalekiej podróży i on wśród nas się czuł tak zupełnie po swojemu, swojsko, tak miło. Br. Innocenty odtąd znał swoje miejsce: Niepokalanów, przy boku, a raczej przy sercu o. Maksymiliana Kolbego, razem z nim będzie pracował, żył i poświęcał się jednej, jedynej miłości jego życia: Niepokalanej, a przez Nią Jezusowi, naszemu Zbawicielowi - jak przez lata będzie nauczał i zachęcał rycerzy Niepokalanej.
Wraz z przybyciem o. Maksymiliana w Niepokalanów wstąpił nowy duch, nowy zapał do niezmordowanej pracy i znoszenia trudnych warunków życia zakonnego i wspólnego. O. Maksymilian miał w sobie coś takiego, że potrafił tak zapalić. Był bardzo mądry, roztropny. On więcej dokładał starania, by nas trzymać w jakieś formie, w ryzach, by nie przeholować, by sobie ktoś na zdrowie nie zaszkodził. Pod względem pracy, odżywienia, odpoczynku był bardzo taki wnikliwy, dbał o nas jak matka o dzieci. A jednocześnie umiał nas tak nastawić, że chciało się pracować. Miłość wzajemna, radość była tak wielka, że fakt na przykład: Pierwsza Wigilia, Boże Narodzenie. To w Niepokalanowie były tak radosne, że zapomniałem o domu rodzinnym, o wszystkim. Później dopiero sobie przypomniałem w kościele, już na pasterce.