Poznawać Prawdę...
Eugeniusz rozpoczął naukę w szkole w wieku ośmiu lat. Był zdolnym i pracowitym chłopcem. Nauka przychodziła mu z łatwością. Najmłodszy z braci, Henryk Wójcik, poświadcza: W szkole był koleżeński i uczynny, pomagał słabszym w nauce i cieszył się powszechną sympatią wśród grona nauczycielskiego i uczniów. W zeszytach szkolnych na pierwszej stronie miał napisaną następującej treści regułkę: "Póki żyję, niech Maryję wielbi dusza moja".
Poważne zainteresowanie się światem i nauką było widoczne u Eugeniusza i wyjątkowe jak na chłopca z takiego środowiska. Przyznaje to jego młodszy brat Henryk: brat Eugeniusz w Szkole podstawowej był bardzo zdolnym uczniem czego dowodem były pochwały przez kierownika szkoły. Zrobił samolot pamiętam z drzewa (listewek) bambusowego, który przekazano na wystawę do Krakowa. Kochał bardzo drobną zwierzynę i ptactwo czego dowodem była oswojona kawka, która nie rozstawała się z nim tak w czasie pracy jak i w czasie wolnym od pracy. Dalej ten sam brat uzupełnia (1996 r.): Dużo czytał książek katolickich oraz miesięcznik "Posłaniec Serca Jezusowego". W miesiącu maju brał czynny udział w przystrojeniu figury Matki Bożej kwiatami oraz przewodniczył w litanii do Matki Bożej oraz pieśniami do późnego wieczora. Ponadto (1995 r.): Czynny udział brał w śpiewaniu Niedzielnych Godzinek do Matki Bożej rano, oraz śpiewanych Nieszporach po południu w domu. Jego postawa i zachowanie budziły podziw wśród sąsiadów i koleżeństwa, którego specjalnie nie posiadał. Lubił przebywać sam z książką w ręku.
Bracia Eugeniusza od samej młodości zajęli się kontynuacją zawodu ciesielskiego swego ojca, który dawał im wspaniały przykład i mądrze wprowadzał w tajniki swej pracy. Kształcili się więc w szkole swego ojca jako mistrza i zarazem przykładu człowieka uczciwego, pracowitego, dobrego i wybitnego fachowca nie tylko w dziedzinie ciesielki. U Eugeniusza rodziło się powoli inne pragnienie, rodził się inny zawód, jak wyznawał to później, w wieku 15 lat, w podaniu o przyjęcie do Zakonu Franciszkańskiego: Rzemiosła żadnego nie posiadam, gdyż moim upodobaniem i pragnieniem jest służyć Panu Bogu i Niepokalanej.
Na czas młodości i nauki szkolnej przypada także bardzo bolesne doświadczenie całej rodziny, a szczególnie dla Eugeniusza: śmierć jego ojca, głównego żywiciela i ostoi rodziny Wójcików. Dnia 1 sierpnia 1929 roku po długiej i ciężkiej chorobie zmarł jego ojciec. Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Słaboszowie. Br. Innocenty z wdzięcznością i tęsknotą wspominał ojca: Tatuś zakończył życie mając 53 lata (...). Nie zostawił nam dużego majątku, ale to, co nam przekazał: dobre wychowanie, głęboką religijność i wzajemną miłość, cenniejsze jest nad dobra i skarby tego świata. Ludzie z szacunkiem wspominali naszego Tatusia. Dla jego szlachetności i nas poważali.
Śmierć ojca uczyła dzieci nowego stosunku do swej matki. W młodych sercach kształtowała się przez to właściwa miłość do swej rodzicielki: Odtąd kochaliśmy naszą Mamusię jeszcze więcej. Gdy ona płakała, myśmy też płakali i staraliśmy się robić wszystko, by jej ulżyć w pracy, cierpieniu, by ją pocieszyć. Czyż nie było to przygotowaniem do niezwykłego kultu naszej najmilszej i najczulszej Matki Niepokalanej u Br. Innocentego?
Odtąd relacja Eugeniusza i wszystkich dzieci ze swoją Mamusią nabierała nowych wartości. Łatwiej było dopiero teraz dostrzec, kim była ona w rodzinie, dostrzec i docenić jej ciężką, lecz cichą i pokorną pracę, nieraz ponad siły kobiety. Eugeniusz wyznaje to po latach i tak wspomina osobiste więzi ze swoją Mamusią: Mamusia nasza dużo się nacierpiała z różnych powodów. Ciężkie warunki życiowe, choroba Tatusia ciągnąca się przez wiele lat i jej własne cierpienia. Miała na łydkach otwarte rany z powodu żylaków. Prawie cały czas najcięższej pracy męczyło ją to bardzo. Leczyła się własnymi zabiegami, bo na szpital nie było czasu ani pieniędzy. Pewnie jej to nawet do głowy nie przychodziło. W późniejszych latach bardzo dokuczał jej reumatyzm, artretyzm i różne dolegliwości. Mimo tych utrapień pracowała ciężko, jakby nic nie odczuwała. Czasem tylko wspomniała, że bardzo jej to i owo dolega.
Dzieci doznawały nie tylko matczynej miłości i troski o życie i to zgodne z Bożymi przykazaniami, ale pani Rozalia także była dla nich obroną: Kilka razy złodzieje napadali na nasz dom, ale im się nie udawało. To znów źli ludzie usiłowali wciągnąć kogoś z nas do złego towarzystwa i to zostało na czas odkryte i sytuacja uratowana.
Rozalia Wójcik była dla swych dzieci i otoczenia także przykładem miłości chrześcijańskiej. Dobrze zapamiętały to dzieci, a Br. Innocenty pisze: Mamusia nasza umiała się podzielić, zwłaszcza chlebem, z uboższym. Gdy przyszedł żebrak, a przed wojną było ich wielu, nie odprawiała go bez wsparcia, chociaż nieraz nie było, co dać. Małą kromkę chleba, czy coś z obiadu ujęła sobie i podała ubogiemu.
Różnie bywało na wsi. Niejednokrotnie wysyłała któregoś z nas z małym wiaderkiem, by zanieść do sąsiadów mleka, bo tam też są dzieci, a od dłuższego czasu nie mają mleka. U nas też go nie było pod dostatkiem, ale Mamusia wyjaśniała, my, choć po trochu mamy codziennie, a oni nic nie mają, niech choć w niedzielę zobaczą mleko. Gdy nie było co wlać do wiadra, to w litrowej butelce kazała dyskretnie (przeważnie w niedzielę rano) zanieść i zaraz wracać. Sąsiadki też w miarę możności umiały się odwzajemnić.
Młody syn dostrzegał wysiłek i cierpliwość swej matki i starał się jej we wszystkim dopomagać. Mielenie w żarnach dopełniało ciężkiej pracy domowej. Ten domowy młyn, teraz już pewnie nie znany, był ciągle w ruchu, ale też wyciskał resztki potu z czoła. Ręce omdlewały, gdy tak przyszło pojedynczo mleć ze dwie godziny. Zdarzało się nieraz, że do późnego wieczoru, gdyśmy już spali, Mamusia mełła żyto na chleb. Wczesnym rankiem zanim, kto z nas wstał, Mamusia już przy żarnach. Gdyśmy byli więksi i mocniejsi pomagaliśmy jej w tej pracy lub we dwóch wyręczali. Nieraz mełliśmy we dwoje. Miałem wtedy mało siły, ale było jej zawsze choć nieco lżej i przyjemniej. Tak to Eugeniusz uczył się ciężkiej pracy na chleb i szacunku do matki.
Niespełna rok po odejściu ojca rodziny, 12 maja 1930 roku, Eugeniusz otrzymał sakrament bierzmowania z rąk biskupa Augustyna Łosińskiego, stając się dojrzałym chrześcijaninem.
W czerwcu 1933 roku ukończył szkołę powszechną (siedem klas) z wynikiem bardzo dobrym. [...]
Zakończenie szkoły dawało Eugeniuszowi duże możliwości w poszukiwaniu pracy i zdobywania zawodu. Tymczasem chyba od pewnego czasu w sercu młodzieńca powstawała chęć i jakieś przynaglenie zupełnie innego rodzaju. Pisze o tym jego proboszcz ks. Jan Grabowski w Świadectwie moralności (5 kwietnia 1935 r.), że jego Gicik (tak go pieszczotliwie nazywał) pragnął kształcić się na misjonarza.
[...]