Na Boże drogi...
Młody Eugeniusz był wierny swojemu zamiarowi wstąpienia do Zakonu. Ksiądz proboszcz sam zauważał u niego to powołanie, jak stwierdza brat Henryk: Do kościoła chodził regularnie w każdą niedzielę i święta na wiele minut przed Mszą św. modlił się i po jej zakończeniu wychodził z kościoła najpóźniej. Ksiądz Proboszcz obserwował go od dłuższego czasu w kościele i pewnego dnia w rozmowie z nim zaproponował mu - czy chciałby pójść do Zakonu na co zdecydowanie i z radością tak. Od tej pory dało się zauważyć więcej poświęcenia czasu modlitwie i chodził bardziej skupiony i zamyślony. Po kilku dniach Mamusia spotkała się z ks. Proboszczem który oświadczył jej że Eugeniusza skieruje do Klasztoru, bo tam jego będzie najlepsze miejsce - bo tu na tej małej wiosce szkoda jego talentu żeby się marnował. Od tego czasu uwaga i wysiłek Eugeniusza, jego mamusi i rodzeństwa skierowana była na przygotowaniach do posłania go do Zakonu. W tych czasach łączyło się to z pewnymi wydatkami, tzw. wyprawka, oraz wymogami prawnymi. Interesujące jest to, że ks. Jan, proboszcz, bardzo się tym przejmował i leżało mu to na sercu. Czynił więc wszystko, aby dopomóc Eugeniuszowi w realizacji swego pragnienia, pewny, że jest to pragnienie i wola Boża. W listach do Niepokalanowa martwi się trudnościami, ale ufa, że wkrótce zostaną one wszystkie przezwyciężone: Niniejszym zaświadczam, że Eugenjusz Wójcik jest chłopcem bardzo dobrych obyczajów. Pragnął kształcić się na misjonarza, ale spóźniony jest w nauce o jeden rok. Nie zraził się odmowną odpowiedzią. Powołaniu zakonnemu, o ile go poznałem, a poznać go można łatwo, bo jest szczerym chłopcem, odpowiada w zupełności. Mam nadzieję, że Wielebni O. O. nie będą żałowali, jeżeli go przyjmą w grono braciszków. Wychowany jest w atmosferze bardzo dobrej. Ma kilku braci dorosłych, którzy w parafji są wzorem młodzieży. Będę niezmiernie wdzięczny Wielebnemu Ojcu, jeżeli nie odmówi jego prośbie. Będzie to jedna więcej nić, która mię wiązać będzie z Niepokalanowem. W tym samym piśmie, Świadectwie moralności, deklaruje także pomoc finansową, której teraz z powodu dużych prac budowlanych przy kościele, nie może zaoferować.
Jak bardzo ks. Janowi leży na sercu sprawa swego parafianina, świadczy napisany dziesięć dni później następny list do Niepokalanowa (15 kwietnia 1935 roku). Przemawia on niezwykłą szczerością i wiarą: Chłopiec, o którego przyjęcie prosiłem przed kilku miesiącami, zamarudził troche. Zachorowała mu matka, wydali troche pieniędzy na lekarstwa i dlatego odwlekli. Teraz dla braci jego rozpoczyna się sezon ciesielski, a że spodziewają się troche grosza zrobić, więc będą mieli za co go wysłać i odpowiednio wyekwipować.
Chłopiec, Eugeniusz Wójcik, nie tylko ochoty nie stracił, ale okazuje jeszcze większe zainteresowanie. Mam nadzieję, że Czcigodny Ojciec nie będzie żałował, że go przyjął w charakterze braciszka.
O obietnicy swojej pamiętam i dotrzymam - Za Józka Pałęgę obiecałem wpłacić 1.000 zł gotówką i wpłacę, ale jeszcze musi Ojciec troche poczekać, bom wpadł troche w długi. Narazie gotówką pomagam jego bratu w seminarium w Sandomierzu. Założyłem w jesieni ogród z 250 drzew owocowych. Spodziewam się, że będę mógł w przyszłości niejednego pchnąć do Niepokalanowa i dopomóc wyżywieniu Czcigodnemu Ojcu tych miłych łobuzów, jakich już nieraz widziałem w Rycerzu na fotografji.
W parafji mam maleńką poprawę - okazało się to w nadwyżce kosztowniej o 2 tys. Był to rekord za ostatnie 7 lat, a zdaje się, że w ogóle od pocz[ątku] istnienia par. W modlitwach proszę pamiętać o mnie i moich owieczkach, bo naprawdę mam tutaj bardzo trudny teren pracy. Po kilku miesiącach wytworzyła się taka sytuacja, że myślałem, że będę musiał strzepnąć pył z obuwia i odejść, ale jakoś się wypogodziło. Proszę mi napisać, kiedy mam swego Gicika załadować do pociągu i posłać.
Zgoda matki była dla Eugeniusza jeszcze ważniejsza - w niej odczytywał wolę Bożą i Boże błogosławieństwo: Pozwalam i zgadzam się, aby mój syn Eugenjusz Wójcik mający lat 16 wstąpił do zakonu Wielebnych O. O. Franciszkanów w Niepokalanowie lub innym klasztorze. Pomocy na swoje utrzymanie nie będę nigdy od niego wymagać. Rozalja Wójcikowa.
Ten akt kochanej Mamusi był dla Eugeniusza umocnieniem dla całego późniejszego życia zakonnego jako braciszka zakonnego. Po wielu jeszcze latach przypomina sobie postawę i ofiarę swojej najdroższej Mamusi: Gdy ujawniłem swoje pragnienie poświęcenia życia Panu Bogu, to wypytała mię, dlaczego, czy się nie boję życia trudnego. Jednak mi nie wzbraniała. Widziałem jak dużo ją to kosztowało, jednak pomagała mi i wszystko przygotowała na czas. Krewni nieraz ją buntowali i namawiali, żeby mi nie pozwoliła iść do klasztoru, ale ona ich nie posłuchała. Ostatnim jej argumentem było: "przecież idzie na dobrą drogę". Nie wiedziała wówczas, że na tę dobrą drogę ona też go przygotowywała swoją wiarą, miłością do Boga, maryjną pobożnością i nienagannym przykładem chrześcijańskiego życia.